Tym razem zaatakowalam The Metropolitan Museum of Art.
Co prawda przebrnelam przez 1 pietro jedynie, reszte zostawiam na kolejne wejscie.
Starozytny Egipt, Grecja i Rzym.
I zas glupawka.
Obawiam sie, ze post niniejszy spotka sie ze zrozumieniem wielbicieli "Asteriksa i Obeliksa. Misja Kleopatra"
A zaczelo sie niewiennie. Od guzikow do rzymskich zbroi.
Wypowiedzialam z cala powaga, ze male koraliki to wlasnie owe guziki.
Przyjelo sie...
Wiec brnelam dalej:
To akurat sala, w ktorej prezentowano rzymskie rzezby, zakoszone pewnie z domowych ogrodkow.
A tak ma marginesie - czy polskie krasnale ogrodowe beda za 2 tys. lat Sztuka (no ta przez duze "S") ?
To czesc egipskiej ekspozycji. Grobowiec. Jak na egipskie mozliwosci, malutki.
Nie ma co ukrywac jednak, robi wrazenie oryginalnoscia.
Budynek MMoA jest ogromnym, podobnie jak Muzeum Historii Naturalnej w NYC rozpropagowane za sprawa serii "Noc w Muzeum".
Akurat w sobote, w ktora sie wybralismy, byly tlumy. Glownie chinsko-japonsko-indyjskie. Poznac po karnacji i aparaturze do fotografowania :)
To mnie juz na poczatku odrzuca. Tlumy nie nacje.
Z pewnoscia tam jeszcze zajrze na sredniowieczne ekspozycje.
I taka moja osobista wlasna refleksja po ogladaniu muzeow wszelkiej masci tutaj - co to za muzea, ktore maja w ekspozycji po 200 lat max?
Nie przecze, sa swiatowej slawy i bezcenne dziela.
W ilosciach importowanych jednak z Europy.