1

1

piątek, 29 lipca 2011

Armagedon. Armadebt 2011.


W rolach glownych :    Barak Obama, Liderzy Demokratow i Republikanow.

W pozostalych rolach: Czlonkowie obu Izb Kongresu, eksperci, doradcy, finansisci 
                                 i rozmaitej masci -lodzy.

W malutkiej rolce:      spoleczenstwo amerykanskie.

Muzyka:                     F. Mercury i Queen: "Show must go on"...

Tak pracowitych wakacji dla rzadu i Kongresu amerykanskiego nie bylo dawno.
Na chwilke tylko doniesienia o goracej batalii w imie slusznych finansow przerwaly hot newsy o aferze podsluchowej czy o krwawych wydarzeniach z Norwegii.

A tutaj trwa walka na dolary i procenty. Komu dac a komu zabrac.
Juz sa wszyscy na krok od porozumienia w kwestii oszczednosci i podniesienia limitu publicznego zadluzenia. Juz, juz....i nic!
I to nie tylko, ze nie chca czy nie moga. To nie sprawa racji.
To juz bezpardonowa kampania wyborcza.

Wspaniali Demokraci ograniczaja wydatki i Republikanie, ktorym ciagle malo... Ci be!

I druga strona medalu: My konserwatysci-Republikanie na stojacy na strazy wartosci i pracy i ci - z mlotkiem i sierpem w reku, dazacy do socjalistcznej Ameryki. Demokraci sie znaczy. A fe !

Jezeli nie dojdzie do porozumienia i ugody w kwestii podniesienia poziomu zadluzenia to bedzie poczatek konca USA. Tylko czy na faktycznie? 

A co na to Amerykanie, Ci z sasiedztwa, ulicy, ferry, subway'a? 
Uwazaja, ze to sa spekulacje, a potem nastapi porozumienie w glorii chwaly.
Bo to nie biega juz o samego prezydenta i jego przyszloroczna reelekcje czy liderow obu partii. To tez caly Kongres.
Jesli przegapia sprawe, dadza ciala, w nastepnych wyborach nikt na nich juz nie zaglosuje.

Redaktorzy rozmaitych gazet na lamach swoich publikacji donosza, ze podnoszenie progu publicznego dlugu mialo juz miejsce wielokrotnie w powojennej historii USA, a nawet w ostatnim trzydziestoleciu. Za R. Reagana - osiemnastokrotnie, za G.W. Busha (ojca)- siedmiokrotnie.

I nikt nie robil z tego apokaliptycznej sprawy.

A my? Ciagle czekamy na rozwoj sytuacji :))



wtorek, 26 lipca 2011

poniedziałek, 25 lipca 2011

Motyle w brzuchu.



- Kochanie, dziekuje za te dwadziescia wspolnych lat. To byla fantastyczna przygoda i niezwykle doswiadczenie. Te motyle w brzuchu… te chwile uniesien…

Odplynelam…Przestalam sluchac malzonka. Fancy restaurant . My wyelegantowani. Wkrotce stuknie nam kolejna rocznica. Cos takiego, moj Malzonek swietuje Walentynki. Sie porobilo. Zawsze byl don sceptycznie nastawiony. Ot, komercja, mawial. A dzis? No prosze…

20 lat. Szmat czasu. Zostawilam kraj, rodzine, przyjaciol, studia. Nauczylam sie jezyka. Potem dom, dzieci, pies… Kiedy to mielo?
Ocknal mnie bukiet kwiatow, ktory zajchal przed moje oczy. Wie, ze uwielbiam kwiaty.

-        Bede lozyl na dzieci i dom.

Otworzylam zdumione oczy. Poczulam, jakby ktos dal mi nie tylko gumowym mlotkiem po glowie.

-        Co prosze? – nietomna wytrzeszczylam oczy na meza i otworzylam buzke.
-        Obchodze. Mowilem przeciez. Chce jeszcze raz przezyc motyle w brzuchu i dac sie we wladanie uniesieniom…

No nie, to nie dzieje sie naprawde! Plakac? Klac? Zabic dziada to za malo...

-        Ty draniu, mam nadzieje, ze rychlo te motyle zmienia sie w robale i wywloka Cie z lozka!


Z cyklu “Wprawki

niedziela, 24 lipca 2011

Lody, lody, lody...


W piosence byly schody, schody, schody… Pomylilam.

Niemniej jednak ciepelko sprzyja lodowym klimatom.  Lody, jak zapewne na calym juz swiecie, sa dostepne na przestrzeni calego roku. Moze zimowa pora sekcje lodowe w sklepach sa odrobine mniejsze i nie ma zachecajacych promocji.

Ale latem, w nawet wczesna wiosna otwieraja tutaj swoje podwoje lodziarnie. 
Lody wlasnej roboty slyna z wyjatkowosci.



Mixy owocowe, czekoladowe, mixy z drobinami czekolady, ciastkami, kremami, sosami, specjalnie nawet przygotowanymi miniaturkami czekoladek, np Mars’ ow, Twix’ow, Snickers’ ow, Peanuts butter cups’ ow (te z maslem orzechowym w srodoku).
To faktycznie miniaturki miniaturek. Na lyzeczce mozna zmiescic 10 sztuk. Policzylam.

W kubku, waflu, dunskim wafelk, ciastku. Ciasta lodowe i torty. I oczywiscie shake. Moje ulubione.

W sumie to jeden rodzaj. Czekoladowy milk shake. I moze byc goraca:))



piątek, 22 lipca 2011

Word Trade Center. Amerykanska Mekka.


To Mekka i dla mnie. Zanim zamieszkalam w Nowym Jorku podczas kazdej  wizyty w tym kraju i miescie kierowalam swoje kroki najpierw w poblize wiez, na wieze,  na zgliszcza po wiezach czy w koncu na odbudowane z wolna stacje metra czy path’a (kolejka, polaczenie miedzy Nowym Jorkiem a New Jersey). 

Na terenie po WTC trwaja wciaz prace budowlane. 



To za sprawa Pomnika Pamieci. Ma on zostac otwarty w dziesiata rocznice tragicznych, wrzesniowych  wydarzen.



Ow pomnik to skwer, drzewa i dwa baseny z woda, dokladnie w miejscu, gdzie staly wieze. W basenach, na panelach z brazu sa wyryte nazwiska ofiar zamachow. Bo Pomnik Pamieci jest poswiecony ofiarom tragicznych wydarzen z 1993 i 2001 roku. W tym roku obchody okraglej rocznicy zamachu terrorystycznego odbeda sie wlasnie w Strefie Zero. Dotychczas odbywala sie w pobliskim parku.

Osobiscie dla mnie znamienne znaczenie ma ow maly kosciolek, ktory po wydarzeniach w 2001 roku byl przytuliskiem dla ratownikow i ostoja dla poszukujacych swoich bliskich. 



Do tej pory w jego wnetrzu mozna zobaczyc umieszczane przez bliskich i przyjaciol zdjecia zaginionych, plakaty informujace o poszukiwaniach, a nawet stroj strazacki - pozostalosc po jakims roztargnionym ratowniku…



Oczywiscie nie moze sie obyc bez komecji. 



Flaga z nazwiskami ofiar tragicznych wydarzen.
W tym wypadku niech bedzie ona wybaczona przez to narodowe przywiazanie do flagi.
(21,95 + tax:)

czwartek, 21 lipca 2011

kawowo


O wersjach amerykanskiej kawy juz pisalam.
Mala czarna. I male szalenstwo w Starburst’ ie.  Poprobowalam tych wynalazkow. Daje sie polakomic na coffee mocha w wersji goracej w zimie i mrozonej w lecie.

Nie daje sie innym wynalazkom, bo mi nie smakuja. Moze smaki mi sie zmienia. Kiedys :))

Podlapalam od Synusia sposob na domowa wersje mrozonej kawy. Moze byc.

Lyzeczka kawy rozpuszczalnej,
¾ kubka zimnego mleka, kawe rozpuscic w mleku, wolniutko dopelnic woda (na szybko sie spieni),
garsc lodu,
cukier dla chetnych.



To tez sposob na upaly.

środa, 20 lipca 2011

Oj...

Oj, zeby mi sie tak chcialo, jak mi sie nie chce...:))


Cos dla ciala na te upaly. Latwe, szybkie i przyjemne. Do zapodania jako dodatek do mies albo deserek.

Jello salad.

 galaretka cytrynowa (ona sprawdza sie najbardziej i najlepiej. Probowalam juz pomaranczowej, brzoskwiniowej, ananasowej i limonkowej. Bez sensu.)

puszka ananasow crushed,
jedna marchewka starta na tarce (preferuje grube oczka)

Marchewke zalewam cup'em (szklanaka) wrzatku i w tym rozpuszczam galaretke cytrynowa. Dodaje ananasy, calosc z puszki, lacznie z sokiem, mieszam dokladnie i pozostawiam do zastygniecia. 



Mniamniuskie :))

wtorek, 19 lipca 2011

Porcelana misnienska i srebra rodowe

Swiete grilowanie. To jednak niezbedny wynalazek na upalne dni. Zar leje sie z nieba, a pot plynie nie tylko po uszach.
Jesc jakos tez nie badzo sie chce, cosik trzeba zapodac rodzinie.
A wizyta gosci?
Ogrod, gril...  i po sprawie.

Do tej pory na stol zajezdzaly regularne talerze.
Kiedy jednak odkrylam amerykanska wersje misnienskiej porcelany i sreber rodowych (jak na zalaczonym obrazku) szybciutko sie don przekonalam.




I nie chodzi o to, ze zmywanie. Zmywarka rozwiazuje problem w jeden cykl myjacy.

Papierowe czy plastikowe zastepniki misnienskiej porcelany maja to do siebie, ze wedruja do kosza i nie stanowia dla latajacego dziadostwa pozywki. 
W kazdej chwili tez mozna sobie wymienic na swiezy, z nowa tematyka, bardziej kolorowy talerzyk. I nie mieszac steka z ryba. Albo keczupu z salsa.

Ulatwienie. I po sprawie.  
To trzeba przyznac Amerykanom, ze upraszczaja zywot.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Swiete grilowanie

Zar leje sie z nieba. Slonce juz nie swieci. Pali. To tutaj  norma w lipcu. Wszystko to mozna przetrzymac.  Wygrzac kosciska. Najgorsza jest jednak wilgotnoc. Ledwie czlek przekroczy prog klimatyzowanego domu, biura, sklepu, samochodu...  lepi sie. Normalnie caly sie lepi, jakby wlasnie zatrzasnal drzwi do sauny. A juz  stuprocentowa wilgotnosc przy temperaturze 100 stopni F  to sauna w najczystszym wydaniu. Jak mozna zyc w tropikach?

Wcale sie nie dziwie, ze czasami towarzystwo odplywa na jointowej chmurce w rytmach reggae. W tych tropikach rzecz jasna :))

Nic sie nie chce. Jedynie woda, woda , woda...

Zycie kulinarne toczy sie na tarasie, wieczorowa pora, o ile mozna wyjsc na zewnatrz, przy grilu. To jednak bezprecedensowy wynalazek na te upaly.

Wziecie ma grilowana cukinia. Ostatnio tez ryby. Przydzial miesa na obecne moje wcielenie pewnie juz zjadlam.

Cukinie kroje w centymetrowe plastry, oprosze jakas przyprawa z obydwu stron i na goracy gril. Robi sie blyskawicznie, trzeba uwazac, zeby sie nie spalila.

Podobnie jest z rybami. Wymagaja rozgrzanego grila, wtedy sie ladnie "zetna"  i nie rozkrusza. Nie uzywam folii aluminiowej.

Przepyszny jest losos.
Kroje go w kawalki (5-6 cm kazdy), sol, pieprz do smaku, koper w duzej ilosci, podobnie cytryna - wyciskam sok z polowy cytryny na rybe. Na to wszystko pryskam olejem. uzywam taki w sprayu.
Czasami tez przygotowuje cos na ksztalt marynaty:
2 lyzki oliwy,
sok z jednej cytryny,
sol, pieprz,
2 lyzeczki posiekanego koperku.

Wszystko to razem wymieszac, a potem kazdy kawalek ryby sponiewierac w tej marynacie.
I na grila. Smazy sie do 10 minut. I jest pycha. Na cieplo jak i na zimno. A do tego salsa z mango.



Milego grilowania :))

piątek, 15 lipca 2011

W poszukiwaniu straconego grosza.


Kompletny ze mnie ekonomiczny laik. Kase mam albo nie :)
Ona, ta kasa sie znaczy, da sie zawsze zorganizowac.
Nie bede poszukiwala grosza niczym  M. Proust straconego czasu w dziesiatkach tomow.
Specjalisci ekonomisci, analitycy, stratedzy, doradcy, finansisci pisza ich setki. I co? I nic. Kryzysowo.
To juz nie rozdmuchany balon kredytowy. To nawet nie strzepy po tym balonie. To sytuacja patowa. Placic trzeba. Kasa pusta.  Skad to znamy?
Od wiekow ta sama historia. Pusty skarbiec spedzal sen z powiek juz Starozytnym.

Nie tylko w europejskie finanse trzasa sie w posadach. Nie lepiej jest i tutaj. Trwa batalia miedzy przedstawicielami dwoch najwiekszych partii o podniesienie limitu publicznego zadluzenia.
Demokraci i Prezydent o to wnosza. Republikanie staja okoniem (albo inna ryba). Musza osiagnac porozumienie. W przeciwnym wypadku juz na poczatku sierpnia rzad federalny straci plynnosc finansowa. 

Na poczatku rzad straszy tych wszystkich, ktorzym sa przynalezne wyplaty swiadczen emerytalnych z Social Security. To taki amerykanski ZUS. Procent od wyplat do jednego wora, a potem po latach procencik od niby zaoszczedzonych pieniedzy. Kazdy rzad wie, co zrobic z pieniedzmi podatnikow.
Tez mi to dziwnie brzmi znajomo…

 Nie chodzi jednak tylko o swiadczenia emerytalne. Braknie takze pieniadzy dla weteranow i zasilki dla inwalidow. Jezeli Waszyngton stanie na skraju bankructwa to doprowadzi to nie tylko do zaprzestania wyplaty swiadczen, przelozy sie to tez na wzrost stop procentowych i w efekcie oslabienie dolara. Ciekawa perspektywa.

Negocjacje miedzy liderami obu partii nie prowadza do konstruktywnych pociagniec.
Brakuje pomyslow na oszczednosci. Bagatela, jak zatkac 600 miliardowa dziure.
Cala zabawa polega na tym, by podniesc pulap dlugu publicznego, ktory juz w tej chwili siega 14,3 biliona dolcow. I uzyskac oszczednosci rzedu 4 bilionow dolarow, tym samym zmniejszych publiczne zadluzenie, w ciagu 10 – 12 lat.

Prezydent nie chce slyszec o zadnych krotkoterminowych projektach, w obawie, ze to tylko wyzwoli kolejne kryzysowe tapniecia. I w efekcie pociagneloby za soba trudne do przewidzenia, z pewnoscia bardzo negatywne, konsekwencje dla gospodarki amerykanskiej. Te zas odbilyby sie czkawka na rynkach finansowych na calym swiecie.

Problem w tym, zeby dwoje chcialo na raz. 

Republikanie nie daja wiary w takie katastroficzne spekulacje. I nie chca sie zgodzic na podniesienie limitu zdluzenia bez radykalnych ciec w wydatkach. Boli ich zwlaszcza opieka socjalna. Postuluja za redukcja deficytu o 2 bln dolarow kosztem ograniczenia wydatkow na swiadczenia socjalne bez podnoszenia podatkow. Podwyzka podatkow nie jest opcja w rozmowach.

 Demokraci natomist nie chca zadnych ciec bez podniesienia podatkow, zwlaszcza tym o wysokich dochodach. Chodzi o zniesienie ulg podatkowych dla tych zarabiajacych powyzej 250 tysiecy dolarow rocznie.
Choc weszlyby one dopiero w 2013 roku de facto bezposrednio bija  Republikanow.

Niektorzy obawiaja sie, ze Kongres zacznie dzialac, kiedy rynki finansowe ogarnie chaos.

 
A bylo sie smiac z Grecji, Irlandii czy Wloch?

czwartek, 14 lipca 2011

Braterski ratunek. Test ciazowy.

Okazuje sie, ze test ciazowy, nie wiedza nt cyklu kobiety itp staje sie jedna z wazniejszych potrzeb nastolatkow. Czy tylko tutaj?

Nie o rozstrzasanie seksualnosci mi idzie, raczej o braterskie wsparcie.
Bracia dwaj. Raz na wozie, raz pod. Mieszkaja razem, a sa jak dwa bieguny. Jeden spokojny, ulozony, wytrwale z determinacja do celu. Nad wiek dojrzaly i odpowiedzialny. Drugi – wariat. Wszedzie do pelno. Buzia mu sie nie zamyka. Ma tysiac pomyslow na sekunde i taki sam zapal do wszystkiego. Dobry z kosciami.

I ona! 
Nie, absolutnie nie poroznila braci.
Wyzwolila pomyslowosc i troske. 

Ten drugi, zakochany. Zakosztowal spelnienia. Odpowiedzialnosc odlozyl na polke.
Dziewczyna straszy, ze “klopoty moga byc”…
Komputer rozgrzany do czerwonosci. Googlowane wszelkie medyczne strony.
Werdykt zapadl: trzeba kupic test ciazowy.

Na to jednak potrzebna jest kasa. Testy sa dostepne w kazdej aptece i kazdym stoisku aptecznym w wiekszym sklepie. Zaden problem.
Poratuje odpowiedzialny brachol. Chyba.
Jemu jednak nie bylo po drodze z wyskakiwaniem z kasy.

“Bedzie rzygac to kupimy test”. Stwierdzil w obronie swoich finnsow.

I ciaza rozeszla sie po kosciach…

wtorek, 12 lipca 2011

Gej w Ameryce. Z polska

Nie, nie chce rozstrzasac sprawy z zalegalizowaniem homoseksulanych zwiazkow w stanie NY.
To nie moja sprawa. 

Preferencje seksualne znajomych nie spedzaja mi snu z powiek, coz dopiero mowic o nieznajomych.
Nie znam zatem problemu z homo, wiec nie mowie o nim pomna na slowa W. Szymborskiej: “Tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono”. Koniec. Kropka.

Mam kolege, ktory kocha inaczej.
Przedeptalismy razem wiele sciezek. Zjedlismy chleb z nijednego pieca i oproznili niejeden bidonik czy jakis inny pojemnik.
A ze w koncu zamieszkal z mezem (a moze to zona jest?)…
Ale tez nie bedzie o nim.

Zalegalizowanie malzenstw osob tej samej plci w stanie NY niektorym dalo szanse na zalegalizowanie swoich zwiazkow, rozwiazalo sprawy majatkowe itp.

Pojawil sie tez pomysl, a jak znam zycie tutaj, zwlaszcza nagonke na nielegalnych, bedzie z tego i maly biznesik. 

Biale malzenstwa homo.

To proste. Z reguly imigranci mieszkaja w kilkuosobowych pokoikach. Samodzielny pokoj to juz jakis pobytowy standart. Wspolne przebywanie, gotowanie, spedzanie czasu wolnego, obserwowanie, podgladanie nawykow...  Slowem zycie pod jednym dachem zlozy sie w calosc. I nie bedzie zadnego przeklamania.
Wszystko niemalze wspolne. 
Latwo bedzie “udokumentowac” wszelkie sprawy.

Zalegalizowane pobytuw USA na podstawie zwiazaku malzenskiego tez wymaga zachodu. I przepytywanki. O intymne szczegoly takze.
Moze ta kwestia bedzie darowana? Moze nikomu nie zechce sie sluchac o detalach. 

Gorzej, jesli jestem w bledzie i to dopiero bedzie jazda. Pracownicy Imigracyjni beda rwali sie do weryfikacji, by ze szczegolami poznawac tajniki zycia we dwoje. W takim stadle malzenskim.

Prosze mnie zle nie zrozumiec, nie zglaszam swojej oferty.
Nie znam cennika.

:)))


poniedziałek, 11 lipca 2011

sobota, 9 lipca 2011

Walczaca z wezem.


To nie o kieszeni mowa.
To te pelzajace dziady.
Nienawidze tego gadostwa. Nie i juz. Sa obrzydliwe i sie ich najzyczajniej w swiecie boje. To nic, ze niejadowite. A w przypadku owadow i drobnych gryzni fruwajacych i walesajacych sie w poblizu domku nawet pozyteczne.
Okropne.
Tak, to fobia. Ofidiofobia sie nazywa. Trudno, trzeba z nia zyc. Oswoic po prostu i koniec.
Co nie zmienia faktu, ze kiedy zobaczylam, ze w poblize domku wprowadzil sie syczacy (nazwe skubnelam od Kartka) ropoczelam polowanie.
Unikalam lazikowanie po trawie w klapkach. Uwaznie wygladalam za drzwi, czy nie lezy bykiem przy wejsciu do domu i nie piesci swoich kosci na sloneczku. Do sznurkow z praniem chadzalam okrezna droga. Na widok patykow wzdrygalam sie. Wariacja.
Zauwazylam go dwukrotnie. W resztkach konwaliowych lisci i na chodniku w poblizu domu. Grzal sie w sloncu, dran. 

Sztychowka stala w pogotowiu. Dziabne nia dziada, pomyslam.

Szukalam tez oparcia i pomocy u Steve’a. Kosiarza.
Powiedziec o nim kawal chlopa to jak przyrownac piesc do nosa. Nietrafione. Jest ogromny. Do tego facet. I podczas koszenia nosi wysokie, ciezkie buty (wiadomo bhp i te sprawy). Co mu zalezy: wystarczy drepnac na gada i po nim.

Ale to uluda. Moja co do Steve’a.
Kiedy wyluszczylam mu sprawe o wezu on tylko popatrzyl na mnie smutnym wzrokiem i przyznal sie bez bicia, ze on dla mnie wszystko, lacznie z kawalkiem nieba itp… ale weze i pajaki zebym sobie odpuscila w jego wydaniu, bo on sie ich boi.
Steve. 200kg zywej wagi i 2 metry wzrostu. Boi sie takiego krotkiego, niejadowitego, niemalze przyjacielskiego... (friendly z angielska lepiej to chyba oddaje, znaczeniowo to samo, wiem, ale jakos tak brzmiaco mi lezy).

Co za swiat. Nie mam co liczyc na jego pomoc. Coz mam go narazac na stress.

Pomogla nam technika. Kiedy Steve dopieszczal trawniki dokaszarka, podkaszarka czy jakkolwiek nazywa sie ten typ kosiarki, poprosilam, zeby tez rozprawil sie z pozostalosciami po konwaliach.
Ku mojemu zaskoczeniu odkrylam truposza weza. Dobrze mu tak!
Kto jednak truchlo uprzatnie?
Steve wpadl na pomysl, ze uzyje blower’a czyli wydmuchamy goscia z grzadki.
Jak pomyslal, tak zrobil, zanim zdazylam zaprotestowac, ale trup wyladowal pod tarasem. Przy tej temperaturze, to tylko kwestia czasu, kiedy zacznie smierdziec. Trzeba dziada pogrzebac.
I kto to zrobi?
Zalozylam gumofilce.
-        Po co Cie te buty? Gdziesz idziesz? – zapytala sasiadka widzac w upalne poludnie kolorwe gumiaczki na moich nogach. 
Nie ma co robic, tylko spacerowac, kiedy ja walcze z wezami.
Kiedy jednak zobaczyla, ze wyciagam z garazu lopate do sniegu i grabie to juz wolala swojego malzonka. Pomyslala zapewne, ze tak mnie skutecznie przygrzalo, ze trzeba wezwac posilki.

A ja mialam widzow. 
Steve z blower’ em na plecach. Rece zalozone na piersiach, w rozkroku. 
Virginia, sasiadka, probujaca wcisnac sie w najblizsze drzewo przy tarasie i sasiad, maz Virginii, zasapany John, ktory pedzil na ratunek. Czy moze na widowisko?

Przystapilam do dziela. Spod tarasu wyciagnelam grabiami to, co z weza zostalo, wsunelam na lopate od sniegu. Ide. Kiedy ruszylam to sasiedzi zobaczyli przyczyne zamieszania, a jeden wielki rechot wydobyl sie z gardelek.

Jasne, fajnie sie smiac, kiedy ja tu walcze na smierc i zycie.

-        Gdzie z tym idziesz? – padlo
-        Do lasu. Przed siebie. Daleko.
-        I tak chcesz paradowac po osiedlu? – zapytala Virginia

Musialam wygladac zabawnie w gumowcach, z lopata do sniegu wyciagnieta przed siebie na dlugosc ramion w temp. 100 F.
John bez slowa podszedl do Steve'a, wyciagnal mu robocze rekawice zza paska. Potem podszedl do mojej lopaty, wzial weza za fraki to znaczy za skore. Odwrocil sie i wcisnal Steve'owi w reke sztychowke. Oddalili sie na z gory zaplanowane pozycje. Zaplanowane  przez Johna.

Wcale mu nie zycze lekkiej ziemi. Temu wezu sie znaczy. Brrr

piątek, 8 lipca 2011

Czego pragna Amerykanie...



Trzech panow przechadza sie brzegiem morza po cudnej plazy na Long Island.
To Meksykanin, Czarny i Bialy.
Nagle, w piasku blysnal imbryk. 
Potarli. 
Wyskoczyl Jin gotowy na spelnianie zyczen.

- Ja pierwszy – krzyknal Meksykanin – Chce, by wszyscy moi wspolbracia opuscili Ameryke, wrocili do domow, zyli w szczesciu i bogactwie.

Puff, puff, puff… Stalo sie.

- Ja nastepny – krzyknal Czarny – To ja tez chce, by moi Czarni Bracia wrocili do Afryki, zyli w szczesciu i bogactwie.

Puff, puff, puff… Stalo sie.

-        A Ty – pyta Jin Bialego.
-        Mam rozumiec, ze Meksykow i Czarnych nie ma juz  w Ameryce …  
           To cole poprosze.

czwartek, 7 lipca 2011

Moj prywatny Dzien Swistaka

To zaden dzien. Juz zrobil sie z tego rok. Z okladem.
Wprowadzial sie gosc w poblize mojego domku, zupelnie nieproszony i niepozadany.. Norkami wytyczyl sobie szlak w poblizu drzew. Wie, skubany, ze tam sie nie zapedzam bez wyraznej potrzeby. Trojacy bluszcz robi swoje. Sprytna bestia z mojego podworkowego lokatora.

Od jakiegos czasu przygladamy sie sobie. Z kazdym dniem coraz ufniej. Nie powiem jeszcze, ze wkrotce bedziemy jesc sobie z raczek..
Moze jednak pozwoli na trzasniecie fotki. Z bliska. Moze sam tez strzeli jakis usmiech, a nie tylko wystrzezy zeby.

Nieproszona, co tu kryc, zakradlam sie do jednej z jego norek. Z reka i aparatem.



Za zakretem jest salon, a prawo zas sypialnia.

Chyba.
Jedno jest pewne. Pozostawia tylko sreberka.

wtorek, 5 lipca 2011

Graduation 2011


Maj w amerykanskiej szkole obfitowal w, nazwijmy to z "polska", bale maturlne. Prom. Elegancja.

Czerwiec natomiast to czas zakonczenia szkoly. 
Traktuje oczywiscie o stanie Nowy Jork i samym Nowym Jorku.
Czas ukonczenia szkoly sredniej jest czasem szczegolnym. Znamy to z autopsji. To znaczy znaja Ci wszyscy, ktorzy szkole srednia ukonczyli.
Tutaj ukonczenie high school w 50% przypadkow jest tozsame z zakonczeniem pobierania nauki. Tak, to smutne, ze w kraju z takimi mozliwosciami zaledwie 50% absolwentow szkol srednich podejmuje studia. Przyczyny sa naogol dwojakie: kasa (a raczej jej brak, bo szkoly wyzsze sa platne. Wszelakie.) oraz przyczyny spoleczne (wzorce w domu, mozliwosci czy checi wlasne). Ale o tym kiedys :))
Wracajmy do uroczystego zakonczenia szkoly sredniej.
Graduation 2011.
Przezywalam je w szkole mojego syna. Czynilam sobie wprawki przed przyszlorocznym wezwaniem. Tak, synus jest juz seniorem, czyli czwartoklasista. To zobowiazuje :))

Sama uroczystosc jest z gatunku galowej. Togi, krawaty, wysokie obcasy (nie jako dodatek do "Gazety Wyborczej"). Niektorzy jednak stawiaja na luz i wygladali, jakby wlasnie wyrwali sie z meczu albo oderwali od pilnej robotki. No coz. Wolnosc.
Nie ma sensu nad tym ubolewac, gdyz stroje "cywilne" zakryly togi w kolorze szkoly. Biale dla dziewczat. Niebieskie dla chlopcow..
Szkola organizuje te uroczystosc tam, gdzie moze pomiescic nie tylko absolwentow, ale i ich gosci. I gdzie wszelkie procedury stanowiace o bezpieczenstwie beda spelnione. Z reguly jest to poteznych rozmiarow aula lub boisko szkolne. Niestety,  nawet w tak przygotowanych warunkach nie zawsze mieszcza sie wszyscy chetni. Stad ta impreza jest tez "biletowana". Absolwentowi pozostaje dylemat, kogo zaprosic, kiedy ma do dyspozycji 4 bilety.
W tym roku wladze szkolne wpadly na pomysl przeniesienia uroczystosci na boisko klubowe Yankee Stadium na Staten Island.
Yankee to nowojorski klub bejsbolowy,  a  stadion na Staten Island jest wlasnoscia jakiegos ligowego klubu. To nie ten slynny i potezny Yankee na Bronxie (czy gdzie tam pobudowano nowy).
W kazdym razie stadion pomiescil wszystkich chetnych i nawet nie trzeba bylo walczyc o bilety wstepu na uroczystosc.

Uczniowie, w togach, zebrali sie w jednej czesci stadionu. My - goscie zasiedlismy na trybunach w oczekiwniu na show. Kazdy mial swego bohatera.

Tak przygotowano czesc dla Uczniow i wladz szkolnych. Na plycie boiska, zwanego diamont, wylozono specjalne maty chronace trawe i to cos czerwonawe. Przygotowano 700 miejsc siedzacych dla uczniow. Nie wiem, czy nie dotarli wszyscy absolwenci czy sie cos komus...
Pod bialym namiotem zajela miejsca szkolna orkiersta ze swoim opiekunem - dyrygentem. 
Oprawa muzyczna zapewniana we wlasnym zakresie :))


Absolwenci zgromadzeni na tybunach, przygotowani do uroczystego "wmaszerowania".



I wystartowali...

Nie bylo konca oklaskom. Kazdy bowiem student mial swoj wlasny team rodzicielsko-babcino-dziadkowo-cioteczno-kolezenski. 
Niektorzy specjalnie przybywali na te uroczystosc z roznych zakatkow Stanow. Nawet swiata. 
Mialam okazje spotkac Dziadeczkow z Albanii.
Nie wspominajac juz o polskich rodzinach :))


Chwilke zeszlo, zanim bohaterowie zajeli miejsca. Nikt nie naciskal na tempo. 
Kazdy chcial sie nacieszyc swoim hero :)

 

Usiedli. 
Ale zaraz wstalismy wszyscy. Uroczystosc rozpoczely slowa przyrzeczenia (deklaracji?):

"I pledge allegiance to the flag of the United States of America, 
and to the republic for which it stands, 
one nation under God, indivisible, 
with liberty and justice for all."

Slowa tej roty sa codziennie powtarzane przez mlodziez szkolna tejze szkoly. Taki swoisty hymn na poczatek dnia.
Faktem jest, ze leci on  z gotowca, a niektorym ciezko nawet podniesc urzadzenia do siedzenia. 
Tutaj jednak wszycy recytowali zgodnym chorem.
A potem naturalnie hymn panstwowy, odegrany przez szkolna orkiestre. 
I poczet sztandarowy sobie odmaszerowal.












Kazdy amerykanski poczet sztandarowy jest czteroosobowy. Ok, nie kazdy. 
Jeden jest trzyosobowy, najglowniejszy. Tylko z flaga amerykanska w roli glownej.
Jezeli natomiast prezentuje sie poczet organizacji wojskowej, stowarzyszenia, szkoly itp - najpierw jest flaga narodowa, potem kazda inna (formacji wojskowej, policji, strazy pozarnej, parafii itp).

W tej szkole jest oczywiscie klasa o profilu wojskowym, ROTC (The Reserve Officers' Training Corps). Jest to formacja Air Force. 

 

Mowa dyrektora szkoly. O nadziei pokladanej w mlodych, wlasnie wyedukowanych ludziach, o swietlanej przyszlosci przed nimi ( i nami, staruszkami, za ich przyczyna) czyli to samo co w  kazdej szkole.

Potem przemowa w imieniu swiezych absolwentow. 
"Bedziemy lekarzami, prawnikami, inzynierami, kongresmenami.... Imie szkoly poniesiemy w swiat.....Zawsze bedzie w naszym sercu miejsce dla wspanialych pedagogow i ich zyciowej madrosci, ktora teraz bedziemy doswiadczac sami.
A nasze kolezanki i nasi koledzy.....".
To samo na calym swiecie :)))


Nie moglo zabraknac czasu na nagrody, wyroznienia i pochwaly. Nauka, osiagniecia sportowe, stypendia.
A wreszcie czas na rozdanie dyplomow ukonczenia szkoly.


Towarzystwo w porzadku maszerowalo po dyrektorski uscisk i dyplom. Wczesniej kazdy z 630  studentow zostal wymieniony z imienia, imion jesli ma takowych kilka i nazwiska.
Nie jest to latwe, kiedy mieszaja sie nazwiska slowianskie, arabskie, indyjskie, chinskie.
Dlatego tez kazdy z uczniow mial przygotowana kartke z czytelnie napisanym wlasnym imieniem i nazwiskiem oraz fonetycznie. Jak po prostu te : Jan Hu Costam czy Brachowski czy Jura czy Xsien Ahmed, Mohammed, Sarakalamigilaya, Lee Tu, Xiangwoo  wymowic.
Najfajniejsze, ze do tej szkoly uczeszczalo kilku Jezusow i paru Mahometow. To dopiero lekcja tolerancji.

Po odebraniu dyplomow ukonczenia szkoly przyszla pora na przelozenie dyndadelek, fredzli na czapkach. Znaczy sie absolwent!
By podkreslic tego wage czapki poszybowaly w gore wsrod piskow, krzykow, oklaskow.
Dopelnilo sie. Edukacja na tym etapie ukonczona.
 





Wreczane dyplomy to jedynie etui na zasdniczy dokument, ktory przyjdzie poczta :)))