1

1

wtorek, 31 lipca 2012

Papierkowa robota

Jesli ktos z was narzeka na biurokracje, powinien zmierzyc sie z amerykanska. W dowolnej dziedzinie. Mnie w udziale przypadl wymiar sprawiedliwosci, a raczej dzialania w sferze przed….czyli przed wymierzeniem tejze sprawiedliwosci. To sie stanie w sadzie pozniej.
Juz tlumacze: sklep, policja i zagubiona kobiecinka, ktora niezdarnie wymachuje rekami w kajdankach przed nosem mlodego chlopaka w mundurze. Polski? Niemozliwe! Tutaj? Jak czubek przystaje i sie wsluchuje..no tak. Odwagi i ide. Oddzywam sie po polsku do kobitki. Trafilam. Policjant tez ma klopot z glowy, trafil sie tlumacz; ).Wycieczka na komisariat. Niedaleko. Faktycznie radiowozy jak z telewizorni.Siedzenia z tylu odgrodzone pleksa, czuc srodek dezynfekujacy. Nie wiem, czy zgodnie z przepisami, mam miejsce z przodu. Zaluje, ze Panowie nie uzywaja swiatel. Ale pod posterunkiem pokazal mi policjant, jak to dziala. Kurcze,prawie jak prywatna choinka na czubku wlasnego autka. Jakos kolory mi nie leza.
Posterunek przytulny, cieplutko,niepokojaco tylko wyglada laweczka. Siada moja kobiecinka i jest rozpieta z oburacz (czy jak to tam zwal) a skuta jedna reka do laweczki. Panowie sie troszcza o samopoczucie, zajezdza woda, jakas kanapka. Niestety, jestem rozczarowana, bo kobiecinka nie probuje rzadowego wiktu. Jesli dobry, moze wartalaby rozpatrzyc taka mozliwosc na zaoszczadzenie?

I jedziemy: dane personalne, kontakt do jakies osoby i papierologia. W sklepie, w ktorym kobiecinka “zasluzyla” sobie podala inne dane, na szczescie zna nazwisko swoich przyjaciol amerykanskich (czyt: pracodowcow),wiec telefon i za chwilke,moze nieco dluzsza chwilke, zajezdza pasport i rodzina, ktora kolezanka “okazyjnie odwiedza”.
Ruch z danymi w systemie na okolicznosc przestepstwa w innym stanie: NIC.
Grzebanie w bazach FBI: CZYSTO.
Jeszcze jakies inne bazy terorystyczno -  Bog- wie - jakie: NIC.
Widze, jak Amerykanie nabieraja kolorkow, a takie zimno na zewnatrz….
Paszpoty? Baza emigracyjna: LEGALNIE.

Ufff…. No to jestesmy w domu. Okazuje sie, ze nie do konca.Moi nowi znajomi nie moga odebrac swojego goscia, poniewaz o jego losie powienien zadecydowac sedzia?
Sprawa zaczela sie ok. 4pm. Jest 9.00 pm.
“Sedzia” -  jak czubki powtarzamy chorem?
“Udowodnilismy klamstwo, a poza tym nie jest ona obywatelem amerykanskim”  - tlumaczy sie officer.
I jeszcze wiecej papierow. Teczka rosnie. Czekamy na sedziego, przyjedzie za 10 min, co znaczy:jak bedzie za pol godz, to jestescie szczesciarzami, bo moglby nas olac i kwitlibysmy do rana.

Mnie wkurza inna sprawa. To, ze, nie mogac wymowic trudnego poniekad nazwiska, policjanci mowia o kobiecinie “ Polish lady”.

10.00 pm
Idziemy na sale rozpraw. Calkiem przytulna. Przy“stanowisku” sedziego kreci sie jakis ogolony wielbiciel hot – dog’ow i innych gotowcow z lancuchem na szyi (jakby ukradl smycz mojego psa). Rozczarowanie – to nie sedzia. Ten wplywa na sale, zarzuca toga w stylu “ Oto jestem”,podziwiajcie. Drukuje ze 2 papiery, bo ma oczywiscie laptopik przed nosem i leci standard. Jeszcze jedno takie spotkanie z przedstawicielami prawa i zyciorys kobiecinki opanuje na wyrywki, w nocy o polnocy.
Sedzia podaje powod spotkania: kradziez o wartosci $20.Powoluje sie na swoje paragrafy i orzeka 3 stowy kaucji. Platne u szeryfa county/powiatowego. Wyznacza termin rozprawy, przydziela adwokata i zatrzymuje passport. Wszyscy robimy GALY. “Toz to jak u dilera narkotykowego” - protestujemy.
“Podala falszywe dane, jest emigrantem” – pada odpowiedz.
Kobiecinka blednie, bo musza ja podrzucic do wiezienia. Tam mozna ja bedzie przejac. Jest 11.00 pm.

Pekata teczka w reku policjanta jest sygnalem dla nas, ze czas jechac. Tylko 10 min. Zadna odleglosc. Stajemy przy labby w wiezieniu i czekamy. Calkiem przyzwoitcie, wnetrza, duze, jasne, przestronne. Z ciekawosci probuje dowiedziec sie, co jest za zamknietymi drzwiami, niestety – tam trzeba miec specjalne zaproszenia. Droga kobiecinki tez jest w tym pomocna. Nie skorzystam.

Czekamy: 1.00 am, 1.30 am, 2.00 am – pada pytanie, czy ktos moze przespelowac nazwisko. Ciezkie i znow “polish lady” brr.

Musimy wyjsc, bo obchod. Mozemy za to czekac przy wyjsciu, w samochodzie, ktos nas powiadomi, kiedy trzeba bedzie wylozyc kase i kiedy kobiecinka wyjdzie. Podchodza do nas pracownicy z kazdego obchodu, przepytujac na okolicznosc oczekiwania – chca pomoc - dzwonia i slysze pytania o nazwisko.Wymawiam. A tak, “polish lady”

3.00 am.
Podchodzi mlodziutka pracownica sluzby wieziennej. Trzeba pomocy przy kontakcie, zaczynany papiery. Bez kobiecinki. Ta jest gdzies wewnatrz.
Nasze dane personalne, bo ide z koniecznosci ja i “kolega”,ksero naszych ID, papierologia, ale tylko po 2 arkusze. Juz mialam nadzieje, ze mnie przepuszcza przez sito FBI. Nie wiem tylko, czy daja certyfikat (no, z tego sita).  O dziwo poszlo sprytnie.

3.30 am.
A do godziny powinno byc o wszystkim. Lojalnie uprzedza nas prowadzaca sprawe – moze pojedziecie gdzies na kawe, jakies jedzonko. Dobry pomysl! Potrzebuja czasu. To taka psychologiczna gra na zwloke:)

4.00 am
Meldujemy sie pod wiezieniem. Czekamy. Przychodzi do nas pracownik, przynosi kolejny papier, z prosba o wypelnienie: kto placi kaucje.“Kolega” podaje dane i szlag go trafia, ze nazwisko goscia, lokalnego biznesmena, placze sie w policyjnych rejestrach.
Czekamy. Pora zaplacic kase – trzeba wejsc do srodka i wylozyc. Zalatwione. Czekamy.

5.00 am
Moja kolej – kobiecinka stoi przed plikiem dokumentow:podpisy, ze rzeczy wydane z magazynu uzywala wlasnie ona, ze jej wlasne rzeczy zostaly zwrocone w nienaruszonym stanie, ze nie zginelo nic wartosciowego.Podgladam grubosc teczki. Tomisko.
“Good Luck polish lady!” – rzuca officer na odchodnym.
Dla mnie po wszystkim.

Konkluzja Amerykanow, nowych znajomkow: “I zastanawiajace jest tylko, ile razy kradla  przedtem? Olal te $20, tylko dlaczego kobiecinka bawi sie za nasze, podatnikow, pieniadze? Powinni ja pierwszym samolotem deportowac do jej kraju. “
Dobrze,ze tego slowotoku rozzalonego pracodawcy nie zrozumiala.

Konkluzja kobiecinki: “Mam w d…. Ameryke, pierwszym samolotem wracam do domu. Glupie Czarne nie zroumieja, jak sie do nich mowi po ludzku”.

Dlaczego ciagne te historie? Bo kobicinka za 4 tyg. wyjedzie z USA (o ile Sad nie zdecyduje inaczej) i nigdy prawdopodobnie nie wroci. Ci natomiast, ktorzy pozostana tutaj, beda miec przypieta etykietke jej poczynan.

Nie rozumialam zasady polskiej przyslugi: “Jesli Polak Ci nie zaszkodzil, to juz Ci pomogl”. Teraz wiem. Przykre.

I dziwic sie, ze Rzad Amerykanski ma nas w pewnej czesci ciala…..



           Teraz dowiadczylam i rozumiem – co znaczy prawnik w tym kraju. A ile kosztuje….I jest tez chyba cos intrygujacego w tym, ze lawyer jest blisko liar . Prawnik i klamca. Mam wrazenie,ze czasem jest tozsame:)
Sprawa mojej kobicinki zakonczylasie ugoda. Jej znajomi/pracodawcy zaangazowali swojego prawnika ($350/h), ten z kolei poszukal kogos swietnego w prawie karnym, goscia, ktory zna i sedziego i prokuratora powolanych do sprawy.
Sprawa zakonczyla sie polubownie. Zawiasy na pol roku. Bez zadnej kary finansowej. Nic. Zero. Paszport do zwrotu. Jedyny klopot, to tylko to, ze jesli kobicinka zmierza w przeciagu najblizszego pol roku wjezdzac do USA, bedzie widoczna w rejestrach. Tylko w przeciagu najblizszego polrocza…potem sprawa ucieka z rejestrow i czysta karta. Moze od nowa grabic…
No coz – rekawiczki byly wyjatkowo drogie. 3. 400 dolarow.

            Z informacji zasiegnietych u prawnikoww City, wiem, ze potraktowali moja kobiecinke bardzo surowo. Z reguly za tego rodzaju wykroczenie grozi kara pieniezna. Jej wysokosc waha sie w granicach 100– 400 $

poniedziałek, 30 lipca 2012

Morze, nasze morze...

Ciagle poszukuje kolorow morza, a w zasadzie kolorow morz i oceanow.

Dzis Baltyk, ale ze szwedzkiej strony
Zdjecia dzieki uprzejmosci Slawka.
Chyle czolo, za czas i robotke dla mnie, bo biedak (a moze pasjonat?) poswiecil dla mnie cala sobote, zeby natrzaskac fotek.

I niech Was nie zmyli data. Ot, zlosliwosc rzeczy martwych.






                                                                     all photos by Slawek, thx
Baltyk po szwedzkiej stronie.






                                                                    photos by Andrew, thx

I rzut na polska wersje Baltyku, z gdanskiej strony.

niedziela, 29 lipca 2012

Przepis na szczescie. Genialny przez to, ze prosty...


Robic to, co kocham  wsrod ludzi, ktorych  kocham !


Skad ja mam takie madre dzieci?
M. zycze Ci tego z calego seducha!

Ladowanie w Miami. Jedrusia opowiesci marynistycznych ciag dalszy.

Udalo sie! 
Jestem zaokretowany! 
Morza i oceany przede mna! 
Rozpoczynam prace i przygode. 

Lece do Miami, by tam zostac zalogantem jednego z najwiekszych cruise'ow.
Karaiby, Morza Poludniowe, laguny i dziewczyny w porcie, palmy, kokosy, plaze...
Zyc nie umierac. 

Angielski znam, co prawda wole sluchac niz mowic...jak to bywa na poczatku kontaktow z obcym jezykiem.
Bilet w reku. Lece. Z Warszawy przez Heathrow do Miami.

Zapomnialaem dodac, ze rok 1991. I moja przygoda zycia. 
Jak dotad nosa poza rodzinny Gdansk niegdzie nie wystawilem. 
Warszawskie lotnisko robi wrazenie, ale Londyn to juz prawdziwa jazda.
Terminale, gate, exit'y.

Jestem  w samolocie do Miami.
10 godz lotu. Z wrazenie spac nie moge. Doba wydluza sie do 40 godzin.
Ladujemy. Odprawa. Naklejki na paszporcie, ze jestem crew (zaloga) robia swoje, nikt sie nie czepia.
Niepokoi mnie jedynie fakt,ze nie slysze zangielskiego. Hiszpanski wszedzie.



Czy to faktycznie Miami?
A moze zakrecilem sie w Londynie i wsiadlem nie tam, gdzie trzeba? I skonczylem jak Kevin... Tylko gdzie?

piątek, 27 lipca 2012

41°03′17″N 76°14′01″W

Zebralam sie w koncu, by napisac, gdzie mnie na letni czas rzucilo. Napisac dokladniej o tej czastce Ameryki.
Polnocno- wschodnie krance, a moze jednak blizej srodka stanu(?),  Pensylwania. Jakies 3 godz od Nowego Jorku na polnocny zachod.

Ponoc tak wyglada faktyczna Ameryka, nie ta z nowojorskiej strony czy LA i tamtego wybrzeza.
Slowem - normalka.

Berwick jest dziesieciotysiecznym miasteczkiem z gatunku blue color job.

Juz tlumacze:
nie wiem od kiedy taki rozroznienie zaczelo byc w uzyciu, faktem jest, ze teraz juz w zasadzie nie ma racji bytu. Jest to okreslenie z czasow, kiedy uniformy pracownikow fizycznych mialy kolor niebieski. Stad blue color job to fizyczni.
White color job -jasne, to od bialych kolnierzykow, urzednicy.

W tym kiesteczku kiedys byla potezna fabryka, produkujaca wagony i lokomotywy, a w czasie wojen - czolgi. Teraz jest rozparcelowana na mniejsze przedsiebiostwa, ktore cos sobie tam dzialaja albo oglosily upadlos. 
Miasteczko tez podupada. Mlodzi pryskaja za praca i kariera do duzych miast. Wiadomo. 
Niektorzy tylko, jako policjanci, nauczyciele, restauratorzy, urzednicy, lekarze i uslugodawcy innych masci, pozostaja.
Ot, szara rzeczywistosc...




I co ciekawe, mniej przedszkoli a wiecej centrow rehabilitacyjnych, domow opieki czy starosci.
Starosc idzie na to spoleczenstwo.
Tutaj to widac.

czwartek, 26 lipca 2012

Przedbiegi olimpijskie z ogniem w tle czyli Jedrus czuwa!


Juz za chwileczke, juz za monemcik ogien olimpijski buchnie na londynskim stadionie.
A w Londynie ludkowie ganiaja z nim po wszystkich dzielnicach.
Mnie sie podoba:)


                                                                    all photos by Andrew, thx
Chleba i igrzysk...

A wiecej igrzysk tutaj, sie znaczy ognia. Chleba nie bedzie:(

wtorek, 24 lipca 2012

Upomnienie

Podobno wali sie strefa EURO, podobno kiepsko we Wloszech, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii (Lukasz, to prawda?), podobno Cypr sam nie wie co ma ze soba zrobic - oddac sie w turecki jasyr czy pograzyc w greckiej odchlani... Podobno.

Nie wiem tego z cala pewnoscia, bo tam nie mieszkam, slysze tylko rozpaczliwe komentarze amerykanskich specow od biznesu czy posilkuje sie lektura "Polityki".

Ale tez znam zasade domina. Banki sa powiazane ze soba, jeden idacy na dno pocignie inne za soba, chyba, ze...
cud sie zdarzy albo dodrukujemy wiecej papierow, moze zapozyczymy sie w Chinach?

Ta patowa sytuacja skojarzylo mi sie z faktem, ktory mial miejsce lata temu, w Polsce. Jest to fakt autentyczny, ktory zdarzyl sie mojemu Koledze, szefowi zakladu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej.

Skierowal on pismo - upomnienie, nastepujacej tresci do jednego uslugobiorcy.

Szanowna Pani A.

Serdecznie prosze o natychmiastowe uregulowanie zaleglych platnosci  w kwocie XYZ(faktura nr ...bla-bla-bla)
Brak zaplaty naleznosci  za swiadczone przez zaklad uslugi do dnia ABC skutkowal bedzie natychmiastowym wypowiedzenieniem warunkow umowy.
Ponadto zaklad skieruje sprawe do sadu tytulam odzyskania naleznosci za uslugi.

Z powazaniem
Kierownik

W kazdym razie uponinali sie o kase za smiecie, wode, scieki czy co tam jeszcze.

Po krotkim czasie nadeszla odpowiedz:

Szanowny Panie Kierowniku

Jestem spokojna emerytka, ktora swoje zobowiazania reguluje sukcesywnie,w miare posiadanych srodkow.
Comiesieczne zobowiazania i rachunki wrzucam do ogromnej wazy. Kiedy emerytura wplywa na moje konto losuje faktury i dokonuje platnosci.
Jezeli bedzie mnie Pan nekal swoimi upomnieniami - wyklucze Pana z losowania.

Z powazaniem
A.

Jezeli ktosik ma ochote wykorzystac pomysl, prosze bardzo.
Ciekawa jestem, czy bedzie skuteczny.


poniedziałek, 23 lipca 2012

W kadrze nie tylko zatrzymane, uwiecznione nawet, czasem na wlasna zgube...kupa pod bananowcem.


Aparat cyfrowy ma to do siebie, ze z tysiaca zdjec bezkarnie mozna wybrac to jedno, wlasciwe.
Jesli dojdzie do tego jeszcze program do obrobki zdjec - poezja. Wypieszczeni i wyeleganceni. Modele normalnie.
Ale to nudne...
Najlepsze sie takie zdjecia z zaskoczenia, wylapujace glupawke, zabawne sytuacje.







Czasem jednak glupi komentarz zrobi ze zwyklego zdjecia ciekawy egzemplarz, 
jak to z tym bananowcem. A mialo byc uwiecznienie z drzewem i bananami, a wyszla kupa pod bananowcem...




sobota, 21 lipca 2012

Monaco :)


Nijak sie ma do klimatow amerykanskich, za to jakie swietne miejsce na wakacje :)








 I kolory morza jakze cudne.


Gautier dzieki serdeczne !
Milych wrazen podczas olimpijskich zmagan i do zobaczenia kiedys w USA.
 


czwartek, 19 lipca 2012

Florki. Kumple z podworka.


Jakies dziwnie przyjazne zajace mieszkaja sobie tutaj. 
Uciekaja spod nog, ale czesto w takim oburzeniem: Rany, jem sobie a ty musisz tutaj akutat lazikowac?
I na moim podworku zagoscil jeden. Najpierw przemykal pod rododendronami, potem odwazniej wychodzil poskubac na trawnik, a w koncu zaczal sie wylegiwac w ogrodku. Nic tak dobrze nie robi na cere, siersc sie znaczy, ja swieze pomidory, zoabserwowalam, bo te dostepne dla niego, nizej osadzone na lodychach zaczely byc podgryzane.
Kiedys zobaczylam, ze wykopal norke w ziolach. A nich mu tam. Zabawnie wygladal noszac w pyszczku zasuszone zdzbla traw.
Nidy go jednak w tej norce nie widzialam. Pewnie niepotrzebnie zajrzalam tam, ciekawska i swoim zapachem wystraszylam??
A tyle kasy wydalam na perfume...Nie trafilam w gusta, czy jak?

W kazdym razie norka byla pusta.


Az tu nagle miedzy galazkami zamajaczyla mi sylwetka malego mieszkanca norki.


Zaczelam sie oswajac z moim nowym kumplem, Florkiem. Tym bardziej, ze jakos tak sie garnal do ludzi. Nie zwracal na mnie uwagi, nie wciskal sie w ziemie, nie uciekal. Dziwne. Kiedys nawet pozwolil sie poglaskac. Potem zaczal przychodzic na liscie salaty, az pozwolil sie wziasc w garsc.



Potem zauwazylam dwoch Florkow, wtulajacych sie w siebie. 
Dzisiaj bylo 4 sztuki.


środa, 18 lipca 2012

Zycie jest nieprzewidywalne...

I to najbardziej w nim lubie...

Sama podpinam sie pod te maksyme.

Wlasnie...
Dzisiaj mialo byc o cudach w mojej okolicy, miasteczku i takie tam, ale do przemyslen i odpowiedzi  wyrwal mnie Pistacjowy, pytajac w komentarzach o przedluzenie wakacji.

Z USA spotykalam sie juz od konca lat dziewiecdziesiatych. Terapia, przygoda, w koncu zarobkowanie.
Mozliwosc wyjazdu byla dla mnie zawsze takim parawanem, zabezpieczeniem. Strace robote w Polsce - zaczepie sie w USA, dorobie, zarobie.
Mialo byc na chwile. Wyjezdzalam z postanowieniem, ze na pol roku, przedluzylam na rok...A za chwile stuknie cztery lata.

I prawde powiedziawszy traktowalam pobyt tymczasowo, ale odkad odkrylam Floryde, znalazlam moje miejsce.

Choc z drugiej strony trudno przewidzic, co przyniesie jutro.

Konkluzja: wakacje ulegaja przedluzeniu!
Czas... sie okaze.

Zatem i tytul bloga powinnam zmienic na:
Moja Ameryka - cale zycie na wakacjach!




Zrobie to, kiedy na stale osiade na Florydzie.

niedziela, 15 lipca 2012

Niedowiarkom ku przestrodze. I mnie tez. Czyli jak Pan Bog chce pokarac to wysle na rower.

Zapowiedzi meteorologow denerwuja mnie swoja niescisloscia. Przewidywane, oczekiwane...bla, bla, bla...
No wiem, ze to proba kontroli sil przyrody, ktora sukcesywanie wymyka sie spod kontroli.
Stad tez owych oczekiwan i przewidywan nie bardzo biore sobie do serca, zwlaszcza w sytuacji, kiedy w upalne tygodnie szanse na deszcz siegaja 30 czy 40%. 

Niebo bylo zachmurzone od samego rana. Wilgotnosc siegala zenitu. Kto posmakowal, co znaczy humidity, wie o czym mowie. 

Kawa gonila kawe, jakies niespieszne, leniwe wrecz popoludnie stalo sie moim udzialem. No gdzie ten deszcz?
Sloneczko wygrzebalo sie spod chmur w najlepsze. Zaczelo przypiekac. Na niebie pojawilo sie co prawda kilka ciemnych plam. I tak dreczyly mnie cale popoludnie: padac? nie padac?

W koncu wzielam rower z postanowieniem, ze 4-5 mil, to zaden wyczyn. Skoro spacer na tym dystansie zabiera mi mniej niz godzine, to rowerem bedzie krocej.

Z gorki, kolo cmentarza, przez downtown, most na rzece - ale woda opadla, widac kamienie, jak z mostu na Sanie na Biala Gore w Sanoku (chyba dobrze pamietam, jak zle to niech mnie ktos poprawi, mowie o tym moscie wiodacym do sanockiego skansenu rowniez)

W koncu co moze zrobic mi letni deszcz, nawet jesli dopadnie mnie po drodze?
Pedze dalej, miasteczko, ktoremu ostala sie jedynie indianska nazwa Nescopeck  i Pomnik Indianina.
Zakret i powrot.

Ciezkie krople spadly z nieba, ktore przybralo barwe granatowa. Nad rzeka blyskawice rysowaly swoje linie. Troche po chmurach troche po wierzcholkach wzniesien. No pieknie. A na moscie ja i lampy. Nacisnelam na pedaly i wtedy lunelo. Jakby nie mialo kiedy. 
Przec do przedu czy szukac schronienia w miasteczku?

Woda juz chlupocze mi w butach, okulary zatrzaskaly krople deszczu, a wycieraczki nie dzialaja. Telefon przytomnie przelozylam do kieszeni w spodenkach. Na niewiele sie to zdalo. Tez zamokl.

Pre do przodu kulac sie miedzy gromami z ciemnego nieba, modlac, ze nigdy wiecej nie poprosze o dowod, ze sie poprawie, ze bede siedziec w domu na czterech literach, zebym tylko przeszla calo przez most i wtulila sie zadaszone miejsce.
Przeszlam. Ok. Skoro tutaj dotarlam, to moze przemkne przez downtown. Od sciany do sciany. Jest niezle. Najgorsze sa odcinki bez jakiejkolwiek oslony, kolo linii energetycznych.
Burza troszke ostudzila swoj zapal, ale powialo serdecznie. Zaczelo zrywac niedokladnie umocowane znaki drogowe, rozrzucac kosze na smieci.
A ja zaledwie kilka domow od mojego.

Burza jednak nie dala za wygrana, wrocila ze zdwojona sila. A ja stoje pod drzewem. Ludkowie z naprzeciwka krzycza i gestykukuja - odejdz od drzewa. Jasne, poloze sie pewnie pod transfornatorem, bo to jest jeszcze w poblizu. Przykucnelam sobie z dala od obydu i czekam na wyrok. Walnie we mnie czy nie walnie. Jak nie walnie, to bede szanowac przewidywania meteorologow, siedziec i czekac pokornie na tarasie, a nie wloczyc sie rowerm i palic kalorie.

Kule sie przy kazdym grzmocie, ja - ktora uwielbiam blyskawice szalejace po niebie w kilku kierunach na raz. Uwielbiam ogladac je z zacisza wlasnego tarasu albo balkonu. Teraz mi przeszlo!

A burza jakby sie uparla. Leje, wieje, szaleje, nawet nie mam zamiaru isc w kierunku ludzi po drugiej stronie ulicy, ktorzy przekrzykuja odglosy burzy i zapraszaj mnie pod dach. Za szeroko na taki namewr. 
Zelzalo na sile ulewy. 
Na ulicy pojawil sie inny, nawiedzony jak ja rowerzysta, ktory po prostu przemknal sobie.
On moze to i ja tez. 
Zebralam sie na odwage i podreptalam do domu z mocnym postanowieniem, ze NIGDY WIECEJ!
Kazda ciemniejsza chmurka na niebie po prostu glebiej mnie bedzie wbijala w fotel. Bez roznicy - w domu czy na tarasie.
Ze strachu czy strasznych emocji trzeslam sie jeszcze z godzinke w domu.



Tak patrzac z boku, to ludzka glupota nie ma granic.

piątek, 13 lipca 2012

Ukrainsko - wloska kooperacja:) Jedrusia opowiesci marynistycznych ciag dalszy.


Statek to takie male miasteczko. Zaloganci sie znaja i wiedza o sobie wszystko.
Po pracy uderzaja do baru zalogowego na drinka, podryw albo jedno i drugie.



Generalnie "stara" kadra uwielbia czas, kiedy wymienia sie czesc zalogi.
Dzieje sie to w roznym czasie, bowiem niektorzy maja kontrakt podpisany na 12 miesiecy, inni na 8, 6, 4. Stad tez ciagla rotacja.

Taka wymiana sprzyja ozywieniu na statku. "Nowe miesko", zwlaszcza damskie, to sposob na nude, czas na wyrywanie swiezynek, zaklady: "kto pierwszy".
Specjalistami sa wloscy oficerowie. To wysoce wykwalifikowani podrywacze.
Srodziemnomorska uroda, bialy mundur, zlote epolety, romantyczne kolacje pod rozgwiezdzonym niebiem, spacer po mostku, bryza, szum fal rwanych dziobem statku... 
Coz wiecej trzeba. Czysta romantyka.

Kiedys pojawily sie Ukrainki- zalogantki. Pracowaly jako housekeeper. Otrzymaly zadanie utrzymania czystosci w kabinach oficerskich. Wloskich oficerow.
Nienagannie wywiazywaly sie z powierzonych zadan. A nawet lepiej. Wlosi piali z zachwytu.

Zaniepokojenie kapitana wzbudzila jednak nagminnie powtarzajaca sie sytuacja, wlasnie wsrod wloskiej kadry oficerskiej. 
Ile razy statek zawijal do portu, tyle razy ktorys z wloskich oficerow musial pilnie wracac do domu.

Kapitanskie sledztwo wykazalo zadziwiajace rezultaty.
Ukrainki wspaniale wywiazywaly sie ze swoich obowiazkow, dbajac o kajuty oficerow. Nie skapily im swoich wdziekow rowniez, serwujac w bonusie wstydliwy dodatek.
Zlapaly te bonusy w swojej poprzedniej profesji w najstarszym z zawodow.

czwartek, 12 lipca 2012

Parfait



Klarka, Jasna 8 pisza o chlodnikach, deserach, wersjach na zimno w upale.
To ja tez:)

Deser dla kreatywnych.  Deser dla koneserow. Deser dla smakoszy.
Slowem Parfait.


A tam, wielkie halo. 

Skladniki:
* Mnostwo owocow rozmaitych: truskawki, jagody, maliny, melony, orzechy, slowem, co kto ma i lubi!
* Budynie instant o ulubionych smakach. Ja nie lubie, stosuje jogurty. Moga byc lody tez.
* Moga tez byc rozmaite filling, jak ten spod linku.  Slowem smakowe serki.
* Ciasta pokrojone w kostke, ciasteczka pokruszone, cukierki i cukiereczki.
* bita smietana

Koniecznie przezroczyste  plastikowe kubki (kto bedzie myl szklanki po takim wynalazku?)
I do roboty:

Taki slodki przekladaniec: ciasteczka, jogurt (budyn), owoce, jogurt, wiecej owocow, jogurt, wiecej owocow i dla wytrwalych w slodkosci bita smietana i wisienka na szczyt. Albo jagoda. Albo cukiereczki. Albo polewy. Albo wszystko razem.

Smacznego.

Czasem mozna sie zaslodzic!

Parfait istnieje tez w wersji sniadaniowej. Owoce przekladane jogurtem albo jogurt przekladany owocami, otrebami, orzechami, owsem. Do tego woda i niczym zwierzeta...

poniedziałek, 9 lipca 2012

Zaplakane lato.




                                                                                              photos by Andrew

Gdzie moze byc takie zaplakane lato?  To straszne.
Osobiscie wybieram wersje ponizej. Morska albo basenowa:)
A najchetniej podwodna na ten zar lejacy sie z nieba:)