Polonijne srodowiska z up state NY.
Stara, zasiedziala Polonia. I wiekiem i stazem organizacyjnym. Srednia wieku 60+.
Bardzo malo mowia po polsku, poprawnie jednak wplatajac "dzien dobry", "prosze", "dobranoc", "chce". Na szczescie nie szczyca sie inwektywami.
W sumie to drugie albo trzecie pokolenie przedwojennej i miedzywojennej emigracji. Farmerzy. Specjalisci od mleka, siana, cebuli. Prowadza lub prowadzili farmy w tych specjalizacjach.
Celebruja polskie zwyczaje. Spotykaja sie na Wigilii, swietuja Swieconke.
Cokolwiek to znaczy, bo w tych spotkaniach nie mialam okazji uczestniczyc. Slyszalam o nich.
I oczywiscie kultywuja polskie tance ludowe, ze zdziwieniem patrzac na mnie, kiedy mowie, ze polka to przeciez narodowy taniec...czeski.
Bylam gosciem, normalnie jednym z mlodszych (WOW!!).
Przerazilam sie, kiedy do moich uszu, jeszcze w holu, dobiegaly dzwieki polek i disco polo.
Zajelismy wskazane miejsca, poznalismy naszych wspolbiesniadnikow, a tu polki graja. I polki.
No nie, jak dlugo mozna tego sluchac?
Polonese bal. Doroczne spotkanie Towarzystwa Polonijnego rozpoczete zostalo uroczym polonezem przez Zespol Piesni i Tanca Twarzystwa Polonijnego. Piekne stroje (do poloneza:)). Piekny polonez.
Oczywiscie zespol ow mial za zadanie ubarwic cala uroczystosc. I ubarwial.
Pewnie sie czepiam, powinnam byc rownie zachwycona, jak moi wspolbesiadnicy, ale nie lezaly mi oberki w strojach niby krakowskich i mix strojow lowicko-bog-wie-jakich.
No widac, ze stroje maja cos wspolnego z ludowoscia.
Spodnica lowicka, wianek wielkopolski, bluzka i gorset gorali cieszynskich. No, nie gra i juz.
Nic nie mowie...slucham polek i innego disco.
Na trzezwo nie dam rady dlugo tak pociagnac, z calym szacunkiem dla kultywowania tradycji:)
Podsumowania, dziekczynienia, gratulacje.
To cichcem pryskam niby do toalety, ale przystaje przy barze.
- Shot glass please.
Za mna przyplatal sie swiezopoznany wspolbiesiadniek, ktory zamowil jakis wynalazek dla zony i piwo dla siebie. Nie dalo rady "walnac lufy", poprosilam o lod i grzecznie podreptalam za towarzyszem.
Ale nawet po rozcienczonym "szacie" zrobilo sie lepiej. W percepcji polek.
Okazalo sie, ze stalam sie tez atrakcja wieczoru. Byla okazja wyjasnic, nota bene zasluzonemu nauczycielowi jezyka polskiego i historii w polskiej szkole (to szkoly dzialajace m.in przy parafiach), co to jest jarzebina. Tak, ten krzew, o ktorym spiewal lamana polszczyzna lider bandu.
I sprostowac, ze nie mieszkamy w ziemiankach, ze jest pizza i pepsi dostepna w Polsce.
No coz, wyobrazenia tych Polonusow o Polsce siegaja czasow przedwojennych i okresu miedzywojennego. Sa budowane na opiniach dziadkow badz rodzicow, ktorzy wyjechali za chlebem.
Moj towarzysz zwrocil mi uwage:
-Jak chcesz cos z baru to mi powiedz.
No opiekun normalnie.
-Ok, to idziemy.
I na druga nozke pod poleczki:):) Nawet sie fajnie tanczy:)
Obiad niby polska wersja. Steku chyba. I bigos, ktory wygladal, jak kapusta kiszona na cieplo przylozona parowka pokrojona w plasterki.
I zas sie nie zachwycam. Bo to taki wynalazek.
Zapytalam, co to jest.
- Jak to co? Bigos? Nie znasz? Nie gotujesz?
- No takiej wersji nie znam.
Wieczor okazal sie calkiem przyjemnym. Zespol sie tez znalazl w nie tylko polkowych przebojach. Opowiesciom tez nie bylo konca, w jaki sposob dziadkowie czy rodzice stawali sie wlascicielami farm. Praca, ciezka praca, bardzo ciezka praca i oszczedne zycie.
Wiekszosc dziadkow czy rodzicow przyjechala do USA z zamiarem dorobienia sie pieniedzy, powrotu do Polski, by "zyc jak hrabia".
Okazalo sie jednak, ze dzieci przesiakaja inna kultura, jezyk polski staje sie tym drugim jezykiem, kraj rodzicow nibylandia.
Zostali. Wrosli. Zmienily sie priorytety. Obok pracy wazna tez stala sie edukacja.
Dzieci, a juz wnuki z cala pewnoscia, maja dyplomy uczelni wyzszych. Pracuja w rozmaitych zawodach.
Polske, kraj raczej dziadkow niz rodzicow, znaja z wedrowek palcem po mapie.
Och sie czepiasz. Ale fajnie ze przetrwalas ten bal :-)
OdpowiedzUsuń:-)))
OdpowiedzUsuńPo latach niewiele się pamięta,
tym bardziej ,że chyba nie przyjeżdżąją do Kraju :-)