Zapowiedzi meteorologow denerwuja mnie swoja niescisloscia. Przewidywane, oczekiwane...bla, bla, bla...
No wiem, ze to proba kontroli sil przyrody, ktora sukcesywanie wymyka sie spod kontroli.
Stad tez owych oczekiwan i przewidywan nie bardzo biore sobie do serca, zwlaszcza w sytuacji, kiedy w upalne tygodnie szanse na deszcz siegaja 30 czy 40%.
Niebo bylo zachmurzone od samego rana. Wilgotnosc siegala zenitu. Kto posmakowal, co znaczy humidity, wie o czym mowie.
Kawa gonila kawe, jakies niespieszne, leniwe wrecz popoludnie stalo sie moim udzialem. No gdzie ten deszcz?
Sloneczko wygrzebalo sie spod chmur w najlepsze. Zaczelo przypiekac. Na niebie pojawilo sie co prawda kilka ciemnych plam. I tak dreczyly mnie cale popoludnie: padac? nie padac?
W koncu wzielam rower z postanowieniem, ze 4-5 mil, to zaden wyczyn. Skoro spacer na tym dystansie zabiera mi mniej niz godzine, to rowerem bedzie krocej.
Z gorki, kolo cmentarza, przez downtown, most na rzece - ale woda opadla, widac kamienie, jak z mostu na Sanie na Biala Gore w Sanoku (chyba dobrze pamietam, jak zle to niech mnie ktos poprawi, mowie o tym moscie wiodacym do sanockiego skansenu rowniez)
W koncu co moze zrobic mi letni deszcz, nawet jesli dopadnie mnie po drodze?
Pedze dalej, miasteczko, ktoremu ostala sie jedynie indianska nazwa Nescopeck i Pomnik Indianina.
Zakret i powrot.
Ciezkie krople spadly z nieba, ktore przybralo barwe granatowa. Nad rzeka blyskawice rysowaly swoje linie. Troche po chmurach troche po wierzcholkach wzniesien. No pieknie. A na moscie ja i lampy. Nacisnelam na pedaly i wtedy lunelo. Jakby nie mialo kiedy.
Przec do przedu czy szukac schronienia w miasteczku?
Woda juz chlupocze mi w butach, okulary zatrzaskaly krople deszczu, a wycieraczki nie dzialaja. Telefon przytomnie przelozylam do kieszeni w spodenkach. Na niewiele sie to zdalo. Tez zamokl.
Pre do przodu kulac sie miedzy gromami z ciemnego nieba, modlac, ze nigdy wiecej nie poprosze o dowod, ze sie poprawie, ze bede siedziec w domu na czterech literach, zebym tylko przeszla calo przez most i wtulila sie zadaszone miejsce.
Przeszlam. Ok. Skoro tutaj dotarlam, to moze przemkne przez downtown. Od sciany do sciany. Jest niezle. Najgorsze sa odcinki bez jakiejkolwiek oslony, kolo linii energetycznych.
Burza troszke ostudzila swoj zapal, ale powialo serdecznie. Zaczelo zrywac niedokladnie umocowane znaki drogowe, rozrzucac kosze na smieci.
A ja zaledwie kilka domow od mojego.
Burza jednak nie dala za wygrana, wrocila ze zdwojona sila. A ja stoje pod drzewem. Ludkowie z naprzeciwka krzycza i gestykukuja - odejdz od drzewa. Jasne, poloze sie pewnie pod transfornatorem, bo to jest jeszcze w poblizu. Przykucnelam sobie z dala od obydu i czekam na wyrok. Walnie we mnie czy nie walnie. Jak nie walnie, to bede szanowac przewidywania meteorologow, siedziec i czekac pokornie na tarasie, a nie wloczyc sie rowerm i palic kalorie.
Kule sie przy kazdym grzmocie, ja - ktora uwielbiam blyskawice szalejace po niebie w kilku kierunach na raz. Uwielbiam ogladac je z zacisza wlasnego tarasu albo balkonu. Teraz mi przeszlo!
A burza jakby sie uparla. Leje, wieje, szaleje, nawet nie mam zamiaru isc w kierunku ludzi po drugiej stronie ulicy, ktorzy przekrzykuja odglosy burzy i zapraszaj mnie pod dach. Za szeroko na taki namewr.
Zelzalo na sile ulewy.
Na ulicy pojawil sie inny, nawiedzony jak ja rowerzysta, ktory po prostu przemknal sobie.
On moze to i ja tez.
Zebralam sie na odwage i podreptalam do domu z mocnym postanowieniem, ze NIGDY WIECEJ!
Kazda ciemniejsza chmurka na niebie po prostu glebiej mnie bedzie wbijala w fotel. Bez roznicy - w domu czy na tarasie.
Ze strachu czy strasznych emocji trzeslam sie jeszcze z godzinke w domu.
Tak patrzac z boku, to ludzka glupota nie ma granic.
oj, biedna, ależ przeszłaś, przytulanie i głaskanie na pociechę.
OdpowiedzUsuńDokladnie, trzyma mnie jeszcze do dzis po tej przygodzie. Przytulania i glaskania faktycznie mi trzeba...przez najblizszy tydzien.
OdpowiedzUsuńFantastyczna terapia. Dzieki!
hmm, no niezle. ale jeszcze zdjecia robilas, wiec moze nie bylo tak zle :D
OdpowiedzUsuńJ.
Powinnam napisac, ze w swojej glupocie jeszcze zdjecia robilam:)
UsuńZ naturą nie ma żartów! Ale już się nie bój, przytulam i uspokajam, już po burzy.
OdpowiedzUsuńA co zwykle nastaje po niej?
Słońca ci życzę!
Liliana
http://owocdecyzji.com/
...a po burzy spokoj...
OdpowiedzUsuńraczej...pozno, pozno, pozno...
sama wiem, ze zbyt pozno jest, zeby czasami isc po rozum do glowy:)
Uwielbiam przytulaki. Dziekuje:)
dobrze że jesteś cała ! a patrząc na fotkę to takie dokładnie burze jak ta na zdjęciu szalały ostatnimi czasy w Polsce i co dziwniejsze w połączeniu z trśbą powietrzną, a meteorolodzy mówią że takie "cóś" bedzie coraz częściej!
OdpowiedzUsuńmnie byś kobieto z domu w burzę nie wyciągła! i jeszcze tobie kazałbym siedzieć ma pośladkach,o!
pozdrawiam sersecznie i jak raz deszczowo :)
lipton_R
zapomniałem dopisać, że przytulam i głaszczę :)
OdpowiedzUsuńten co wyżej ^^
Lipton_R
OdpowiedzUsuńGlaskania i przytulania nigdy dosyc!
Dziekuje :)