1

1

niedziela, 29 lipca 2012

Ladowanie w Miami. Jedrusia opowiesci marynistycznych ciag dalszy.

Udalo sie! 
Jestem zaokretowany! 
Morza i oceany przede mna! 
Rozpoczynam prace i przygode. 

Lece do Miami, by tam zostac zalogantem jednego z najwiekszych cruise'ow.
Karaiby, Morza Poludniowe, laguny i dziewczyny w porcie, palmy, kokosy, plaze...
Zyc nie umierac. 

Angielski znam, co prawda wole sluchac niz mowic...jak to bywa na poczatku kontaktow z obcym jezykiem.
Bilet w reku. Lece. Z Warszawy przez Heathrow do Miami.

Zapomnialaem dodac, ze rok 1991. I moja przygoda zycia. 
Jak dotad nosa poza rodzinny Gdansk niegdzie nie wystawilem. 
Warszawskie lotnisko robi wrazenie, ale Londyn to juz prawdziwa jazda.
Terminale, gate, exit'y.

Jestem  w samolocie do Miami.
10 godz lotu. Z wrazenie spac nie moge. Doba wydluza sie do 40 godzin.
Ladujemy. Odprawa. Naklejki na paszporcie, ze jestem crew (zaloga) robia swoje, nikt sie nie czepia.
Niepokoi mnie jedynie fakt,ze nie slysze zangielskiego. Hiszpanski wszedzie.



Czy to faktycznie Miami?
A moze zakrecilem sie w Londynie i wsiadlem nie tam, gdzie trzeba? I skonczylem jak Kevin... Tylko gdzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz