Pchnieta londynska reka A. w ukazywanie zywota po florydzku i zaproszona do wspoludziala u projekcie "emigracja na Fl" postanowilam rozszerzyc cykl o zyciu tutaj.
Beda to nie tylko zachwyty nad ciepelkiem, palza, basenami, polami golfowymi.
Troszke zywota.
Dzisiaj robale.
Strefa subtropikalna, w ktorej lezy Floryga (jesli sie myle, niech mnie ktos poprawi), cieplo, wilgotnosc to nie tylko fajowe klimaty na wypoczynek i grzanie kosci, bez roznicy starych czy mlodych.
To tez sprzyjajace warunki zywota dla wszelkiej fauny i flory.
Wieksze zwiarzatka cenia sobie spokoj i jesli nie sa zamkniete w rezerwalach ogrodach zoologicznych czy jeszcze jakichs ariach, terrariach, aquacudakach to wieja spod nog, sprzed oczu i spod kol.
Mniejsze zapuszczaja sie w glab. W sciany zle zaimpregnowanych domow, trawniki, krzewy przydomowe.
Walczy sie z nimi bronia chemiczna. Spray'e, roztwory specyfikow, mniej czy wiecej przyjazne dla czlowieka sa rozpylane z dwutygodniowa czestotliwoscia. W kazda dziure, w kazde zgiecie, wokol domu i zagrody.
To jedyna szansa, by mrowki, termity, kakrocie (olbrzymie!) i inne wyniosly sie niekoniecznie na z gory upatrzone pozycje, najlepiej do lepszego owadziego swiata.
Dzieki tym chemicznym zabiegom widzialam doslownie trzy muchy, zero komarow czy innego latajacego dziadostwa, ktore szczegolnie dokucza wieczorowa pora.
Podobnie jest nad akwenami wodnymi.
Ciekawe tylko, na ile ta wojna chemiczna jest brzemienna w skutkach dla ludzkosci?
Dzieki tym chemicznym zabiegom widzialam doslownie trzy muchy, zero komarow czy innego latajacego dziadostwa, ktore szczegolnie dokucza wieczorowa pora.
Podobnie jest nad akwenami wodnymi.
Ciekawe tylko, na ile ta wojna chemiczna jest brzemienna w skutkach dla ludzkosci?