Nie , to nie zadne novum ameryknskich salonow pieknosci. Zadne tez przymiarki do przyszlosci. Chociaz, kto wie…??
Telefoniczna opalenizna jest wypadkowa szczescia i gadulstwa.
Szczescia w znajdowaniu niefrasobliwie zagubionych rzeczy. Cudzych.
Gadulstwa, a raczej cierliwosci dla amerykanskiego gadulstwa. I umiejetnosci zadawania pytan.
Sloneczko pewnie odmozdzylo mnie z lekka, kiedy patrze na to, co zrobilam…
Chcialam popracowac nad piekna opalenizna. Zwlaszcza ramion i dekoltu. Wszak rodzinne spotkanie tuz, tuz.
Znudzil mi sie basen. Postanowilam lapac promyki w ruchu. Oczywiscie swietnym sposobem na to bedzie spacerek.
Super letnio ubrana wybralam sie w moje gorki.
Wczesna pora popoludniowa i zar lejacy sie z nieba nie sprzyja spacerowiczom.
Nie bylo nas wiele. Ja pod gorke, jakis ktosik z gorki.
- Czesc - zagail. I rozgladal sie wokol, jakby nie mogl zniesc kontaktu wzrokowego ze mna.
- Czesc – padlo moje w odpowiedzi.
- Dlugo tak spacerujesz?
- Wlasnie rozpoczelam moj spacerk. A Ty? Szukasz czegos?
- Zgubilem swoj telefon. Polozylem dziada na dachu truck’a. Ruszylem. Depnalem. A jak sie kapnalem…dziada nie bylo.
- Co to za “dziad” - zapytalam z uprzejmosci.
- Czarny iPod – i tu nastapila wyliczanka czegostam. Kompletnie nieistotna dla mnie.
Czarny i juz. Sama tez moge mowic o rozowej Motorolii, niebieskim Ericssonie. Telefon, podobnie jak samochod, ma byc ladny. Sluzyc ma tylko i wylacznie do gadania i sms-owania. Reszta zbajerzenia mnie kompletnie nie rusza. Od zdjec jest aparat, od muzyki - filharmonia:) I ewentualnie dobry sprzet grajacy. Od netu- computer. Niewazne.
Kiedy zobaczyl moje wybaluszone oczy poprosil tylko:
- Gdybys znalazla, jestem spod 2036.
- Ok, jak znajde, dam ci znac.
I rozeszlismy sie, kazde w swoja strone. Ja pod gorke. Gosciu z gorki.
Pomna na swoja przygode z torebka na dachu mojego autka, nie sadzilam, ze jest mozliwe odnalezienie czegokolwiek, co zwiazlo z dachu samochodu przy niemalej predkosci.
Jakiez bylo moje zaskoczenie, kiedy na srodku drogi lezal sobie w najlepsze czarny telefon (model jakis tam. Zbajerzony, jak mniemam).
Niestety, wlasciciel zginal mi z zasiegu wzroku.
Poszlam szukac domku 2036. Jest. Fajna chalupka. Ani zywej duszy.
- Ok, wracam, po drodze spotkam goscia to mu oddam – pomyslalam.
I schodze sobie spokojnie. Niestety, Po gosciu slad zaginal.
Jakas dzieciarnia na rowerkach, sasiedzi wracajacy z dzieciakami ze szkoly. Goscia niet.
Coraz wiecej autek, bo coraz blizej osiedla.
Az nagle z bialego samochodu wychyla sie gostek:
- Masz moj telefon – krzyczy
- Tak. Szukam Cie, bo nie bylam pewna, czy moge zostawic go na tarasie. Sadzialam, ze bedziesz maszerowal w dalszym ciagu w poszukiwaniu dziada - tlumacze sie
- Nie mialem juz sily. Tak grzeje. Ale dzieki serdeczne – facet zaczal rozplywac sie w podziekowaniach.
I od slowa do slowa… okazalo sie, ze wrocil wlasnie z Afganistanu. Wlasnie czyli koncem maja. Na Memorial Day. Taki prezent dla rodziny od armii. Sluzyl tez z Polakami. Fajni goscie. I zaczal mi o nich opowiadac, operujac jakimis ksywkami.
Opowiesc podobala mi sie bardzo. Tym bardziej, ze pomna na bohatertwo polskiego zolnierza puchlam z dumy. Tak, to Nasi. Moi Rodacy…
Nie zwrocilam tylko uwagi na jeden szczegolik. Stalam w sloncu. Palacym sloncu. W koncu polazlam w gorki po opalenizne…
Jakie bylo moje zdziwienie, kiedy “wypracowana” opalnizna zaczela mnie piec, a wkrotce palic zywym ogniem.
Na dekolcie i ramionach mialam juz krem po opalaniu i przed tez. Krem na dzien, na noc, pod oczy. Balsam. Oliwke. Mleko zsiadle. Mleko ze sklepu. Jogurt waniliowy (fuj ), truskawkowy (pycha). Cos zielone, galaretowate. Cos z aloesem (fajnie pachnie). Noxzeme (super wychlodzilo mnie wrescie).
Jutro zejdzie ze mnie skora.
Dopielam swego. Podczas rodzinnej uroczystosci wszyscy zwroca na mnie uwage.
Mialo byc zaskoczenie piekna opalenizna.
Bedzie.
Pozostalosciami po niej.
Sweet Home Alabama= Best song ever
Forrest Gump+Sweet Home Alabama= Paradise