1

1

środa, 30 listopada 2011

“Dziadek do orzechow”. Letnie tchnienie zimy.


Nie, to nie bedzie zadna adaptacja “Dziadka do orzechow”.  To nawet nie bedzie, a raczej wcale nie bylo letnie tchnienie. To nic, ze na dworze cieplo, 85F ( jakos sie to przelicza na szybko, a wiem. Od temperaturki odjac 30, reszta podzielic na pol i daje to plus/minus 25, 24 stopnie Pana Celcjusza wieczorowa pora. Ale prosze nie zazdroscic:))

Zatem wieczor upojny, sala cudna. Mile zaskoczenie, bo szczerze, to spodziewalam sie jakiegos amfiteatru muszlopodobnego z widokiem na Zatoke. A tu pelny kulturalny wypas. Czerwone dywany, schody, balkony…
I niby lokalne Centrum Kultury. Godne pozazdroszczenia.



Jednak ktos od klimatyzacji przykrecil kurek. Chce sie gawiedzi teatru? Zimowego spektaku? To prosze bardzo!
I bylo zimno! Lodownia!Zatem byly efekty zimowe.

To tancerze, w pierwszej czesci, mieli na sobie w dluuugasne, ciezkie kostiumy. Jak na czas Bozego Narodzenia w zimowej aurze przystalo. Prawdziwej zimowej, nie udawanej.
Publika – elegancja, wydekoltowane sukienki, krotkie spodnice, pelna gala. Praktycznie. Byly i sztuki w dzinsach i klapeczkach. Damskie i meskie.

Opowiesc cudowna. Wejscie w temat swiat. Sypnelo sniegiem, wjechaly sanie (wjechaly? Przeciez sie nie wsliznely, choc na ichnim sniegu slady ploz pozostaly).
Na scene zimowe klimaciki. Na sali zimno, trzesie…
W koncu kto normalny zimowa pora wskakuje w letni ciuch?


A na zewnatrz czar cukrowej opowiesci pryska.
W tym cieple niejeden marcepanowy zamek poplynalby slodka rzeka...

I jak tu swietowac bez kozuchow i sniegu?
Zapowiada sie ciekawie...


PS. Wlasnie odpalona zostala choinka na Rockefeller Center w Nowym Jorku.
Christmas is here!

wtorek, 29 listopada 2011

Powialo technika i u mnie. A raczej ode mnie...

Padl mi net. Podnosza go juz kolejny dzien z rzedu. Moze go w koncu ktos podniesie?
Nie znaczy to, ze jestem odcieta. Technologia wszedzie.

Do tej pory telefon komorkowy traktowalam jak smycz. Chetnie tez pozbylam sie jej na pare lat.
Teraz na powrot sie uwiazalam. Samodzielnie. Takie zycie.

Dotychczas komorka, moja komorka, pelnila dwie funkcje: dzwonic i tekstowac. Innego rodzaju dodatki byly dla mnie zbednym balastem. Dalej sa. Jest jednak maly wyjatek - net. Zdecydowanie do dwoch poprzednich dodaje trzecia, wlasnie mobilny net.
Nie pytajcie, ile razy pisalam ten tekst. Ile razy sie kasowal, zawieszal, cudaczyl...

Pozytek jest wszakze dwojaki-opanowalam funkcje telefonu oraz polapalam sie w necie. Spod klawisza...komorkowego.

Always in touch!
To nie jest reklama zadnych podpasek.

A milosnikow florydzkiego ciepelka informuje, ze sie ochlodzilo. Zamiast bluzeczek na bardzo cienkich ramiaczkach pora wkladac nieco szersze ramiaczkowo. I masz ci los...

sobota, 26 listopada 2011

Floryda. Prawdziwa. Troszke zza plota.


Nareszcie odkrylam miejsca "prawdziwej" Florydy. 
Nie osuszonej, bez kanalow i developerow.
Jest co prawda zza plota, ale plot ow jest zabezpieczeniem przed aligatorami...
Ktorych tu nie ma. A moze jeszcze nie zjechaly na sezon...





To florydzkie tereny, prawdziwe, bez drenazy i kanalikow. Tak tez prezentuje sie srodkowa czesci stanu. 
I bedzie - dopoki deweloperzy nie wyrwa przyrodzie kolejnego skrawka.


piątek, 25 listopada 2011

Opowiesci indykowe. Tony. Miedzy Noblem a Parkinsonem.

Swieto Dziekczynienia swoim charakterem przypomina mi polska wigilie. 
Cudna, niespieszna, rodzinna, milutka atmosfera...
I teraz moge zrozumiec Siostre Moja osobista wlasna, ktora uporczywie powtarzala mi od lat, ze najbardziej w USA ceni to swieto. A ja, polski tuman, nie wiedzialalm, dlaczego, skoro mamy taka piekna Wigilie. Ale wtedy bylam w Polsce i nie bardzo sie znalam na tym swiecie. Teraz tez sie nie znam, ale je lubie. Nawet bardzo, Jak Siostra.

Ale do meritum, czyli swieta.
Mnie we florydzkim udziale przypadlo swieto w szortach. Ciepelko.

Znam Thanksgiving od paru lat w wersji polnocnej-czyli szybko do domku, bo w domku cieplo. Wesoly plomien w kominku gada, indyk (czy tam inne szynki) w piecu, ziemniaki z przyleglosciami czyli warzywka hulaja w salaterkach.
Tutaj ...to samo, tylko na zimno.
Indyk, szynka ziemniaki, slodkie ziemniaki (o rany, jakie byly pyszne), kukurydza, szparagi, fasolka, stuffing - cos co indyka wypelnia od srodka, na szczescie ludziska juz dawno wpadly na pomysl, by to pichcic niezaleznie czy wreszcie sos zurawinowy (moj jest najpyszniejszy), ciasto dyniowe, wyjatkowo dobre, czekoladowe, sernik w wydaniu amerykanskim, pudding malinowy, ciasto bananowe. Pysznosci - dzisiaj to by sie zjadlo...

I opowiesci. Dlatego nazwalam je indycze, bo przeciez nie wigilijne...
Tlum ludzi przy stole, nie tylko ze Stanow. Sa Brytyjczycy, ktorzy lakna sloneczka i sie dziwia, ze ciagle grzeje. Ja-Polka. Facet z Indonezji z zona Amerykanka. Gospodyni Jannet, corka gospodarzy Michelle, z dziewczyna z Hawajow (tak, tak, to wlasnie ta orientacja) i Tony, gospodarz.

Facet, ktory skupia w swoim reku wszystkie chemiczne tyluly i doktoraty, z niejednego uczelnianego i nie-uczelnianego labolatorium jadl chleb. Cale swe zycie poswiecil badaniom nad jakims specyfikiem, skladnikiem antybiotykow. Co z tego, ze podaje nazwe jak to jakis niekonczacy sie slowotok w mieszanym lacina angielskim...
Te badanie doprowadzily go niemal do Nobla, bo labolatorium, ktore przejelo schede - otrzymalo. Nie, to go nie boli, bo za praca jednego laureata kryje sie amia laborantow.

Chetnie opowiada o swoich przygodach zwiazanych z odczytami. Po prostu facet NIENAWIDZI latac. Nikt tez nie bedzie go wozil na odczyt z jednego kranca kraju na drugi. Taniej, szybciej, wygodniej jest po prostu zakupic bilet i zapakowac goscia w samolot. Kazdego, nie jego. 
Dodawal sobie zatem odwagi albo po prostu znieczulal i alkoholem i lekami, a nawet wlasnej produkcji specyfikami. Jakos dawal rade. 

Nic jednak nie przebilo Hawajow, kiedy organizatorzy w swej oryginalnosci zaproponowali pokaz atrakcji turystycznych - z otwartego helikoptera. I to zniosl dzielnie, zapial sie w uprzaz, wlozyl helmofon, pohamowal swoje leki, by nie dac pola dla zartow swoim kolegom (ciala tez, ze taki lekliwy), obejrzal wodospady i wawozy, i gejzery.
Nawet dal sie zapakowac  w awionetke, by przeskoczyc na kolejna wyspe. Kiedy jednak zobaczyl pilota o wzroscie karla, ktorego angielski nie byl pierwszym jezykiem i wieku w przyblizeniu dwunastu lat... pieknie podziekowal i wysiadl. 
Poczekal na grupe na plycie lotniska. Po wlasnym parasolem. W upalnym sloncu. 
Przez 10 godzin.

A teraz Parkinson wytrzasa z niego resztki zywotnosci.

czwartek, 24 listopada 2011

Swieto Dziekczynienia.

Tak, tak. W kalendarzu amerykanskich wydarzen to faktycznie swieto. Jedyne, ktore nie poddalo sie komercji. Nie znaczy to, ze sie nie oparlo, ale...
Coz tu reklamowac? Indyka?

W ten, bez mala swiety czas, nie obdarowuje sie  bliskich (dlaszych tez nie) prezentami, nie organizuje imprez. Rodzina i jedzonko. Charakter swiat wymaga wspolnych kulinarnych wysilkow, a potem wspolnego celebrowania przy stole. Oczywiscie suto zastawionym. To w koncu dziekczynienie.

Ma ono swoje umocowania historyczne.

Koniec robotek jesiennych. Wszystko zebrane. Zapakowane. Ukiszone. Speklowane. Zadzemowane. Mozna zimowac. Na polnocy. W zimnie.

A co na to na Florydzie?
Tu jest sezon caly rok tylko zimowa pora lepszy, bo nie jest tak goraco.

Milego Swietowania.

A jesli ktos szuka cos kulinarnego, mozna posilkowac sie u moich znajomkow, na Powrotniku.

wtorek, 22 listopada 2011

Zas o drzewach.

Myslalam, z tylko palmy napotkam w swej florydzkiej przygodzie. 
Okazuje sie, ze nie tylko.



Te sa jakies takie maskujace. Znaczy sie liscie wygladaja maskujaco.



Te dla odmiany sa cale obsypane owocami, ale sprytnie chowaja je pod liscmi. Owoce wygladaja jak ogromna szyszka, ale sa miekkie w dotyku. 
Jakas palma szyszkowa pewnie :) Szycha a tej palmy.

A tu powialo rodzinnie. Na pierwszy rzut oka - wierzby. 
Nie do konca jednak. Jakas odmiana tropikalnej wierzby zapewne. Nie wiem, czy placze. Kwitnie.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Poprawka z kwitninia.

Kwiatkowy sezona na Florydzie jest na przestrzeni calego roku. Fajnie tak. Kwitna kwiatki i drzewa nie ustaja w kwitnieniu...
Co ciekawe. Liscie drzew, trawa nawet sa pokryte taka "woskowata' powloka. Zabezpiecza one przed zbyt szybka utrata wilgoci przez roslinke zapewne. Liscie sa grubsze i twardsze w dotyku, takie troszke nawoskowane.
A moze maja kremy ochonne polozone na siebie. Ciekawa jestem, jaki to rodzaj filtra...




Takie drzewo napotkalam, kwitnace sobie. Liscie ma fajowe:)
Albo inne, fikusowate drzewo. 
I w domowych warunkach osiagaly one pokazne wymiary, ale zeby az tak...

Albo inne kwiatki. Te sa z gatunku bluszczowatych. Po prostu sie wspinaja, niekoniecznie po drzewach.


Znalazlam tez takie ciekawe kwiatki. Widzialm je jedynie niedaleko plazy. 
Kwitna i owocuja, tworza ciekawy gaszcz.


I ciagle nie ustaje w zachwytach, ze te z doniczek sobie po prostu rosna ...






Kaktusy na koniec. Rosna bardzo wolno, nawet w takim sprzyjajacym klimacie. I ponoc rzadko kwitna.
Ten obsypal sie kwieciem...


niedziela, 20 listopada 2011

Hibiskusy impresyjnie.

Jest ich pelno, krzewistych, drzewiastych, roznobarwnych.
Ciagle nie moge uwierzyc, ze po prostu rosna sobie spokojnie w ogrodku.
Swa uroda przyciagaja nie tylko motyle. I o hibiskusach tyle. 
Mozna o nich poczytac na stosownych stronach
Mozna poogladac. Impresyjnie u mnie.




Tak sie zachmurzylo, slonko sie zakrylo...


Zadna burza, zaden snieg, pare kropelek deszczu zaledwie.


I ocean dzisiaj taki spokojny...



Rzut oka na inna plaze.


Wszystko w pogotowiu, ktos zainteresowany?


 Mlodzi chyba awystepuja w klapkach? Ciekawe...




sobota, 19 listopada 2011

Palma choinkowa albo choinka z palmy. Jak kto woli.

Chyba sie cosik dzisiaj stalo. Promocje w sklepach, a obsluga zalozyla czapki mikolajowe.
Pewnie mocno przygrzalo. Za mocno? Ochlodzilo sie przeciez, do 25 C.

Jeszcze nie bylo Thanksgiving, Swieta Dziekczynienia, a tu juz wyprzedaze i christmasowe namowy do zakupowego szalu. Spokojnie, Black Friday za tydzien.

Gdzie tu do swiat, kiedy ciepelko i slonce. Jakos mi nie po drodze...

Jak nazwac ten wynalazek?


piątek, 18 listopada 2011

Floryda. Garsc obserwacji i subiektywnych refleksji. Zdecydowanie to nie jest kraj dla mlodych ludzi.

 
Juz z lotu ptaka ( choc to krajowy ptak byl) widac, ze Fl jest plaska i mokra. Pobudowana na bagnach. Technice zawdziecza swoja swietnosc.
Osuszone bagna i zainstalowana klimatyzacja sprowadzily boom na ten stan.



Parterowe osiedla przecinaja wstegi kanalikow, ktorymi odprowadzana jest woda. 



Niebieskie oczka basenow oferuja rekracje.
I tlumy starych ludzi.

Spedzaja tutaj pol roku, kiedy na polnocy zimno, wieje i dmie. Wygrzewaja swoje stare kosci w promykach sloneczka. To nie tylko Amerykanie. Sa Kanadyjczycy, Brytyjczycy, a ostatnio pojawili sie nawet Niemcy (kupili domek sasiadki).

Obserwujac ludkow tutaj mozna pokusic sie na socjologiczne dywagacje. Zatem niech sie kusza socjologowie albo inni. A ja poplotkuje.

Pary piekne troszcza sie o siebie. Wolni od zmartwien i posiechu celebruja kazdy dzien -  nie wiadomo, ile zycia razem (czy w zdrowiu jako-takim, bez gosci typu Alzheimer czy Pakinson) zostalo w zanadrzu.

Samotni staruszkowie wyruszja na lowy. Szukaja kogos na wsparcie, na samotnosc.
Panowie reklamuja sie w swoich kabrioletach rozmaitych marek. Ciepelko sprzyja takim wozom.
Co tu duzo mowic, panowie sa w mocno zaawansowanym wieku, gdzie wiek sredni minal im niemalze sto lat temu. Ciala ich cechuje duza wypornosc. A kiedy uda im sie zapakowac w wyszukany model autka – cala droga nasza!
Z rozwianym wlosem (slownie sztuk jeden), misternie wczesniej zaplecionym wokol lysej glowy, gdzie fryzura Trumpa to pryszcz, mkna jak Florida dluga i szeroka. Usmiech nie schodzi im z buzki, bo perfekcyjna robota protetyka jest tego warta.
A jak przyjdzie co do czego – “ sie potem okazuje smutny korniszonek. "Ot, samo zycie.

Panie preza sie dumnie zazywajac kapieli slonecznych i nie tylko na basenach (prosze nie mylic z basenami, o nie prosze wszyscy w swoim czasie). Antyczne buzki w forme nastoletniej.
Te, ktore maja  Appolina u boku – pilnuja goscia. A nuz inna skradnie?

A ja?  Wiekowo odbiegam od florydzkiej sredniej, podnasze ja raczej na korzysc. 
I sie gapie. I zazdroszcze czasem tez.

środa, 16 listopada 2011

Pamy kokosowe i nie tylko

Kokosowy jest po prostu zywot moj...
Nie, zebym lezala na koksach. Niewygodnie.




I nie, zeby mi odbiala palma...
Ciagle doszukuje sie ich rodzajow i nazw. 


Sa niezwykle urokliwe. I odporne na upaly i robactwo. Ta  nosi nzwe pierzastej ( w moim, wolnym, bardzo powolnym tlumaczeniu:)



Ta mi sie spodobala. Po prostu.
A tu taki lasek palmowy...


 A tu przerosniety cykas i male cykaski (a moze cykasiatka?)



I pare innych jeszcze.



A na koniec dziwna odmiana "lysej " palmy.

Takie smutne to drzewo bylo, to go tez ujelam.

wtorek, 15 listopada 2011

Rzezby w ogrodku florydzkim. Zywe.

Zagladaja na chwilke. Czasem pozuja, a czasem wieja.
Florydzkie rzezby. Taki dodatek do kwiatowej kompozycji.




A czasem sie przyczaja i udaja.


Generalnie lakomia sie na darmowe zarcie. 
Ges rozbawila mnie ogromnie. Nie wiem, czy w tym stadzie kaczek sie szarogesi, ale zawsze stara sie zwrocic na siebie moja uwage.


Czapla (czy cokolwiek to jest) olewa to zebracze towarzystwo z gory.
Taka  ze niby wazna...

Generalnie wszystkie dzikozyjace zwierzeta na Florydzie sa objete ochrona z ramienia stanu. Wolno im robic to, co im sie zywnie podoba.
Wkurza to kierowcow, kiedy stadko kaczek niespiesznie wedruje sobie od stawu do stawu, ktorych tu zreszta pod dostatkiem.
Dla ochrony zwierzyny przed nieszczesliwymi wypadkami na drogach szybkiego ruchu, oczywiscie poza miastami czy osiedlami, postawione sa siatki uniemozliwiajace wejscie zwierzynie na jezdnie.