Swieto Dziekczynienia swoim charakterem przypomina mi polska wigilie.
Cudna, niespieszna, rodzinna, milutka atmosfera...
I teraz moge zrozumiec Siostre Moja osobista wlasna, ktora uporczywie powtarzala mi od lat, ze najbardziej w USA ceni to swieto. A ja, polski tuman, nie wiedzialalm, dlaczego, skoro mamy taka piekna Wigilie. Ale wtedy bylam w Polsce i nie bardzo sie znalam na tym swiecie. Teraz tez sie nie znam, ale je lubie. Nawet bardzo, Jak Siostra.
Ale do meritum, czyli swieta.
Mnie we florydzkim udziale przypadlo swieto w szortach. Ciepelko.
Znam Thanksgiving od paru lat w wersji polnocnej-czyli szybko do domku, bo w domku cieplo. Wesoly plomien w kominku gada, indyk (czy tam inne szynki) w piecu, ziemniaki z przyleglosciami czyli warzywka hulaja w salaterkach.
Tutaj ...to samo, tylko na zimno.
Indyk, szynka ziemniaki, slodkie ziemniaki (o rany, jakie byly pyszne), kukurydza, szparagi, fasolka, stuffing - cos co indyka wypelnia od srodka, na szczescie ludziska juz dawno wpadly na pomysl, by to pichcic niezaleznie czy wreszcie sos zurawinowy (moj jest najpyszniejszy), ciasto dyniowe, wyjatkowo dobre, czekoladowe, sernik w wydaniu amerykanskim, pudding malinowy, ciasto bananowe. Pysznosci - dzisiaj to by sie zjadlo...
I opowiesci. Dlatego nazwalam je indycze, bo przeciez nie wigilijne...
Tlum ludzi przy stole, nie tylko ze Stanow. Sa Brytyjczycy, ktorzy lakna sloneczka i sie dziwia, ze ciagle grzeje. Ja-Polka. Facet z Indonezji z zona Amerykanka. Gospodyni Jannet, corka gospodarzy Michelle, z dziewczyna z Hawajow (tak, tak, to wlasnie ta orientacja) i Tony, gospodarz.
Facet, ktory skupia w swoim reku wszystkie chemiczne tyluly i doktoraty, z niejednego uczelnianego i nie-uczelnianego labolatorium jadl chleb. Cale swe zycie poswiecil badaniom nad jakims specyfikiem, skladnikiem antybiotykow. Co z tego, ze podaje nazwe jak to jakis niekonczacy sie slowotok w mieszanym lacina angielskim...
Te badanie doprowadzily go niemal do Nobla, bo labolatorium, ktore przejelo schede - otrzymalo. Nie, to go nie boli, bo za praca jednego laureata kryje sie amia laborantow.
Chetnie opowiada o swoich przygodach zwiazanych z odczytami. Po prostu facet NIENAWIDZI latac. Nikt tez nie bedzie go wozil na odczyt z jednego kranca kraju na drugi. Taniej, szybciej, wygodniej jest po prostu zakupic bilet i zapakowac goscia w samolot. Kazdego, nie jego.
Dodawal sobie zatem odwagi albo po prostu znieczulal i alkoholem i lekami, a nawet wlasnej produkcji specyfikami. Jakos dawal rade.
Nic jednak nie przebilo Hawajow, kiedy organizatorzy w swej oryginalnosci zaproponowali pokaz atrakcji turystycznych - z otwartego helikoptera. I to zniosl dzielnie, zapial sie w uprzaz, wlozyl helmofon, pohamowal swoje leki, by nie dac pola dla zartow swoim kolegom (ciala tez, ze taki lekliwy), obejrzal wodospady i wawozy, i gejzery.
Nawet dal sie zapakowac w awionetke, by przeskoczyc na kolejna wyspe. Kiedy jednak zobaczyl pilota o wzroscie karla, ktorego angielski nie byl pierwszym jezykiem i wieku w przyblizeniu dwunastu lat... pieknie podziekowal i wysiadl.
Poczekal na grupe na plycie lotniska. Po wlasnym parasolem. W upalnym sloncu.
Przez 10 godzin.
A teraz Parkinson wytrzasa z niego resztki zywotnosci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz